
Moi rodzice byli bardzo rozsądnymi i mądrymi ludźmi. Wiedzieli, że muszą zamknąć rozdział pod tytułem „Elbląg” i skierować się ku nowemu życiu, ku przyszłości. Tęsknili za Elblągiem, ale nie starali się rozpamiętywać przeszłości i rozdrapywać zabliźnionych ran – opowiada urodzona w 1939 roku w Elblągu Marie-Luise Salden. Z wielkim sentymentem i rozrzewnieniem podzieliła się z nami swoimi wspomnieniami dotyczącymi Elbląga, który zapamiętała oczami kilkuletniego dziecka. Zobacz fotoreportaż z warsztatów, jakie artystka prowadzi w Galerii EL.
Marie-Luise Salden jest niemiecką artystką, całe swoje życie zawodowe poświęciła sztuce. Studia o kierunku artystycznym odbyła we Flensburgu, Hamburgu, Kilonii i Paryżu. Specjalizuje się w technice drzeworytu, pasjonuje ją również tworzenie z papieru. Marie-Luise Salden to także elblążanka, elblążanka, która zapamiętała Elbląg (niegdyś Elbing) oczami pięcioletniego dziecka. Bardzo chętnie powraca wspomnieniami do dziecięcych lat spędzonych w naszym mieście i z wielką radością o nim mówi. Tym razem przybyła do Elbląga, by poprowadzić profesjonalne warsztaty z rysunku węglem, tuszem i akwareli. Warsztaty odbywały się w tym tygodniu (10-12 sierpnia) w Centrum Sztuki Galeria EL.
W rozmowie z artystką usłyszeliśmy wiele ciekawych rzeczy na temat przedwojennego Elbląga, ucieczki z miasta i trudnego początku w nowym miejscu z dala od ukochanej ojczyzny.
Dominika Kiejdo: Urodziła się Pani w 1939 roku w Elblągu. Jakie są Pani wspomnienia związane z Elblągiem początku lat czterdziestych?
Marie-Luise Salden: Miałam pięć lat, jak opuściliśmy Elbląg, właściwie z niego uciekliśmy. Pamiętam mój dom rodzinny, w którym przyszłam na świat, w którym dorastałam. Pamiętam, jak wyglądały niektóre pomieszczenia naszego domu. Przypominam sobie też wycieczki do Bażantarni, często spędzałam tam swój wolny czas. Zimą jeździłam tam z siostrą na sankach. Jednym z najwspanialszych wspomnień były nasze coroczne wakacje nad Morzem Bałtyckim. Spędzaliśmy całe lato w Krynicy Morskiej, mieszkaliśmy tam w mieszkaniu jednego z rybaków. Ze wspomnień zachował mi się także obraz domu moich dziadków w Zalewie. Oczywiście wszystkie wspomnienia wyglądają inaczej z perspektywy małego dziecka, jakim wtedy byłam, które nie miało przecież świadomości ogromu tragedii toczącej się wtedy wojny. Z tych strasznych wydarzeń związanych z trwającą drugą wojną światową pamiętam jedynie moment naszej ucieczki z Elbląga.
Jak wyglądała ucieczka Pani rodziny z okupowanego Elbląga?
– Uciekliśmy do Bawarii, ponieważ mieszkała tam siostra mojej mamy. Udaliśmy się tam pociągiem. Pamiętam, w jakich trudnych warunkach przyszło nam spędzić tę podróż. Było bardzo ciasno, całą podróż staliśmy, niemożliwością było usiąść, przykucnąć, rozprostować nogi, by trochę odpocząć. Podróż była bardzo długa. Godziny spędzone w pociągu wydawały się wiecznością. Czas ciągnął się niemiłosiernie. W Bawarii nie było nam łatwo. Na początku mieszkaliśmy w małym, dwupokojowym mieszkanku. Niestety, nie byliśmy tam sami, mieszkało nas tam razem ze dwadzieścia osób. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez około pół roku. To był bardzo ciężki okres dla mojej rodziny. Nie mieliśmy pieniędzy, zostaliśmy bez środków do życia, mimo że w Elblągu powodziło nam się dobrze. Oprócz ukochanej ojczyzny straciliśmy cały majątek. Pewnego dnia moja mama podjęła decyzję o przeniesieniu się na wieś.
Jaki obraz ma Pani przed oczami, gdy wspomina Pani ucieczkę z Elbląga? Pamięta Pani to wydarzenie jako coś tragicznego, traumatycznego?
– Było to straszne przeżycie. Całe szczęście, nie widziałam ciał zamordowanych ludzi, albo po prostu tego nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że towarzyszył nam strach i niesamowite pragnienie. Przez długi czas nie mieliśmy nic do picia. Dopiero w Berlinie zaproponowano nam piwo. Był to oczywiście napój, którego dzieci pić nie powinny, ale nic innego nie udało nam się dostać.
Moi rodzice byli bardzo rozsądnymi i mądrymi ludźmi. Wiedzieli, że muszą zamknąć rozdział pod tytułem „Elbląg” i skierować się ku nowemu życiu, ku przyszłości. Tęsknili za Elblągiem, ale nie starali się rozpamiętywać przeszłości i rozdrapywać zabliźnionych ran. Nauczyłam się od nich tego, że ważne rzeczy należy zachowywać głęboko w sercu, ale nie można cały czas nimi żyć. Gdy mieszkaliśmy już w Bawarii, często organizowano spotkania, w których brały udział osoby, które przeżyły ucieczkę. Spotykaliśmy się i opowiadaliśmy sobie o dawnych czasach, wspominaliśmy nasze stare życie. Te spotkania robiły na mnie duże wrażenie, fascynowały mnie. Po raz pierwszy po wojnie odwiedziłam Elbląg w roku 1977, strasznie to przeżyłam, bardzo płakałam, już nawet w drodze do Elbląga.
Jak wyglądał ten dawny Elbląg? Proszę trochę mi o nim opowiedzieć.
– Nie da się tych dwóch Elblągów, starego i nowego, niestety, porównać. Sądzę, że ten nowy Elbląg wygląda bardzo szarmancko i pięknie. Z dawnego Elbląga pamiętam piękne Stare Miasto i to rzeczywiście było takie Stare Miasto z prawdziwego zdarzenia. Dom moich rodziców był przykładowo bardzo starą budowlą, zbudowaną w stylu gotyckim. Mieszkałam na ulicy Kowalskiej 10, tam gdzie mieści się obecnie „Hotel pod Lwem”.
Uważam jednak, że nie powinno odwzorowywać się współczesnego Elbląga w nawiązaniu do starego. Nie byłoby to dobre. Każde czasy mają swoje prawa. Teraz mamy XXI wiek, który rządzi się innymi prawami niż wieki poprzednie, również w kwestiach architektury czy urbanistyki.
Pamięta Pani Elbląg jako bogate miasto?
– Tak. Było to przede wszystkim miasto hanzeatyckie, w związku z tym bogate miasto handlowe. Elbląg był także dużym centrum kulturalnym i naukowym. Mieścił się tutaj teatr, szkoła wyższa, a dokładniej wyższa szkoła zawodowa. Mój ojciec uczęszczał w Elblągu do humanistycznego gimnazjum. Elbląg był bogaty również dzięki stoczni Schichaua, w której produkowano wiele statków, w tym okręty podwodne, niestety, dla celów drugiej wojny światowej. Elbląg był swego czasu piękniejszym miastem niż sam Gdańsk.
Moi rodzice prowadzili sklep spożywczy, coś w rodzaju dzisiejszych delikatesów. Znajdował się on w domu, w którym mieszkaliśmy, na parterze. Był to chyba najlepszy sklep w okolicy. Dzięki temu sklepowi mieliśmy kontakt z wieloma mieszkańcami naszego miasta. W naszym sklepie sprzedawaliśmy towar bardzo wysokiej jakości. Zdarzało się nawet, że zamawiano u nas towar dla samego pruskiego króla! Mój ojciec studiował początkowo prawo w Królewcu, ojciec mojego ojca umarł, gdy miałam 2 lata i wtedy matka mojego ojca przejęła interes. Prowadziła sklep wraz z kilkoma pracownikami bardzo efektywnie i rozsądnie. Z czasem zapytała mojego ojca, czy nie przejąłby rodzinnego interesu. Ojciec przerwał więc studia prawnicze, podjął praktyki kupieckie i przejął interes.
Czy w Pani twórczości obecny jest Elbląg i temat ucieczki z Elbląga?
– Po raz pierwszy przybyłam do Elbląga po wojnie w roku 1977 i wizyta ta bardzo mnie poruszyła. Zaowocowała powstaniem kilku dzieł, związanych z Elblągiem. Nigdy nie podjęłam jednak w swojej twórczości tematu ucieczki z Elbląga.
Również dzisiaj jestem zdania, że artyści nie powinni przenosić swoich negatywnych wspomnień z dawnych lat, ponieważ powinniśmy patrzyć w przyszłość, a nie rozpamiętywać przeszłości. Dlatego nie podejmowałam już potem tematyki związanej z Elblągiem w mojej sztuce.
Drugi raz przyjechałam do Elbląga dopiero w 2005 roku. Potem przyjechałam tu w 2008 i zorganizowałam warsztaty rysunku w drzeworycie. Był to taki prezent ode mnie za zorganizowaną wystawę i zrobiłam to za darmo. Byłam pod wielkim wrażeniem, jak perfekcyjnie i z jakim zapałem pracowali uczestnicy biorący udział w moich warsztatach. To było fenomenalne! Byłam pod ogromnym wrażeniem ich zapału do pracy.
Jaki motywy dominują w Pani sztuce?
– Krajobraz, ludzkie problemy i zagadnienia, kwestie związane z naszym środowiskiem. Robiłam także ilustracje do książek. Zdarzało się, że w mojej sztuce poruszałam także autobiograficzne wątki. Często nie można oddzielić swojej pracy od naszego zwykłego, prywatnego życia, jedno z drugim czasami się przenika. Miałam to szczęście, że pojechałam swego czasu na stypendium do Japonii i tam zetknęłam się z techniką tworzenia z papieru. Oprócz tego, że nauczyłam się nowej sztuki, zostałam też poproszona o poprowadzenie wykładów, warsztatów z rysunku w drzeworycie.
Jaka jest Pani ulubiona technika tworzenia?
– Tworzenie w drzeworycie fascynowało mnie od lat, jest to moja ulubiona forma wyrażania przez sztukę. Wspomniana przeze mnie technika tworzenia z papieru wydaje mi się również wspaniała. Papier jest to coś delikatnego, stanowi jakby przeciwwagę dla drzeworytu. Podoba mi się, jak z papieru bez większego trudu powstaje coś nowego.
Proszę powiedzieć kilka słów temat warsztatów.
– Najpierw będę pokazywała, jak można rysować za pomocą węgla. Warsztaty poprowadzę w formie luźnych ćwiczeń. Jutro będziemy rysować tuszem, a pojutrze akwarelą. Wszystko w formie kilkugodzinnych zajęć.
W rozmowie z artystką usłyszeliśmy wiele ciekawych rzeczy na temat przedwojennego Elbląga, ucieczki z miasta i trudnego początku w nowym miejscu z dala od ukochanej ojczyzny.
Dominika Kiejdo: Urodziła się Pani w 1939 roku w Elblągu. Jakie są Pani wspomnienia związane z Elblągiem początku lat czterdziestych?
Marie-Luise Salden: Miałam pięć lat, jak opuściliśmy Elbląg, właściwie z niego uciekliśmy. Pamiętam mój dom rodzinny, w którym przyszłam na świat, w którym dorastałam. Pamiętam, jak wyglądały niektóre pomieszczenia naszego domu. Przypominam sobie też wycieczki do Bażantarni, często spędzałam tam swój wolny czas. Zimą jeździłam tam z siostrą na sankach. Jednym z najwspanialszych wspomnień były nasze coroczne wakacje nad Morzem Bałtyckim. Spędzaliśmy całe lato w Krynicy Morskiej, mieszkaliśmy tam w mieszkaniu jednego z rybaków. Ze wspomnień zachował mi się także obraz domu moich dziadków w Zalewie. Oczywiście wszystkie wspomnienia wyglądają inaczej z perspektywy małego dziecka, jakim wtedy byłam, które nie miało przecież świadomości ogromu tragedii toczącej się wtedy wojny. Z tych strasznych wydarzeń związanych z trwającą drugą wojną światową pamiętam jedynie moment naszej ucieczki z Elbląga.
Jak wyglądała ucieczka Pani rodziny z okupowanego Elbląga?
– Uciekliśmy do Bawarii, ponieważ mieszkała tam siostra mojej mamy. Udaliśmy się tam pociągiem. Pamiętam, w jakich trudnych warunkach przyszło nam spędzić tę podróż. Było bardzo ciasno, całą podróż staliśmy, niemożliwością było usiąść, przykucnąć, rozprostować nogi, by trochę odpocząć. Podróż była bardzo długa. Godziny spędzone w pociągu wydawały się wiecznością. Czas ciągnął się niemiłosiernie. W Bawarii nie było nam łatwo. Na początku mieszkaliśmy w małym, dwupokojowym mieszkanku. Niestety, nie byliśmy tam sami, mieszkało nas tam razem ze dwadzieścia osób. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez około pół roku. To był bardzo ciężki okres dla mojej rodziny. Nie mieliśmy pieniędzy, zostaliśmy bez środków do życia, mimo że w Elblągu powodziło nam się dobrze. Oprócz ukochanej ojczyzny straciliśmy cały majątek. Pewnego dnia moja mama podjęła decyzję o przeniesieniu się na wieś.
Jaki obraz ma Pani przed oczami, gdy wspomina Pani ucieczkę z Elbląga? Pamięta Pani to wydarzenie jako coś tragicznego, traumatycznego?
– Było to straszne przeżycie. Całe szczęście, nie widziałam ciał zamordowanych ludzi, albo po prostu tego nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że towarzyszył nam strach i niesamowite pragnienie. Przez długi czas nie mieliśmy nic do picia. Dopiero w Berlinie zaproponowano nam piwo. Był to oczywiście napój, którego dzieci pić nie powinny, ale nic innego nie udało nam się dostać.
Moi rodzice byli bardzo rozsądnymi i mądrymi ludźmi. Wiedzieli, że muszą zamknąć rozdział pod tytułem „Elbląg” i skierować się ku nowemu życiu, ku przyszłości. Tęsknili za Elblągiem, ale nie starali się rozpamiętywać przeszłości i rozdrapywać zabliźnionych ran. Nauczyłam się od nich tego, że ważne rzeczy należy zachowywać głęboko w sercu, ale nie można cały czas nimi żyć. Gdy mieszkaliśmy już w Bawarii, często organizowano spotkania, w których brały udział osoby, które przeżyły ucieczkę. Spotykaliśmy się i opowiadaliśmy sobie o dawnych czasach, wspominaliśmy nasze stare życie. Te spotkania robiły na mnie duże wrażenie, fascynowały mnie. Po raz pierwszy po wojnie odwiedziłam Elbląg w roku 1977, strasznie to przeżyłam, bardzo płakałam, już nawet w drodze do Elbląga.
Jak wyglądał ten dawny Elbląg? Proszę trochę mi o nim opowiedzieć.
– Nie da się tych dwóch Elblągów, starego i nowego, niestety, porównać. Sądzę, że ten nowy Elbląg wygląda bardzo szarmancko i pięknie. Z dawnego Elbląga pamiętam piękne Stare Miasto i to rzeczywiście było takie Stare Miasto z prawdziwego zdarzenia. Dom moich rodziców był przykładowo bardzo starą budowlą, zbudowaną w stylu gotyckim. Mieszkałam na ulicy Kowalskiej 10, tam gdzie mieści się obecnie „Hotel pod Lwem”.
Uważam jednak, że nie powinno odwzorowywać się współczesnego Elbląga w nawiązaniu do starego. Nie byłoby to dobre. Każde czasy mają swoje prawa. Teraz mamy XXI wiek, który rządzi się innymi prawami niż wieki poprzednie, również w kwestiach architektury czy urbanistyki.
Pamięta Pani Elbląg jako bogate miasto?
– Tak. Było to przede wszystkim miasto hanzeatyckie, w związku z tym bogate miasto handlowe. Elbląg był także dużym centrum kulturalnym i naukowym. Mieścił się tutaj teatr, szkoła wyższa, a dokładniej wyższa szkoła zawodowa. Mój ojciec uczęszczał w Elblągu do humanistycznego gimnazjum. Elbląg był bogaty również dzięki stoczni Schichaua, w której produkowano wiele statków, w tym okręty podwodne, niestety, dla celów drugiej wojny światowej. Elbląg był swego czasu piękniejszym miastem niż sam Gdańsk.
Moi rodzice prowadzili sklep spożywczy, coś w rodzaju dzisiejszych delikatesów. Znajdował się on w domu, w którym mieszkaliśmy, na parterze. Był to chyba najlepszy sklep w okolicy. Dzięki temu sklepowi mieliśmy kontakt z wieloma mieszkańcami naszego miasta. W naszym sklepie sprzedawaliśmy towar bardzo wysokiej jakości. Zdarzało się nawet, że zamawiano u nas towar dla samego pruskiego króla! Mój ojciec studiował początkowo prawo w Królewcu, ojciec mojego ojca umarł, gdy miałam 2 lata i wtedy matka mojego ojca przejęła interes. Prowadziła sklep wraz z kilkoma pracownikami bardzo efektywnie i rozsądnie. Z czasem zapytała mojego ojca, czy nie przejąłby rodzinnego interesu. Ojciec przerwał więc studia prawnicze, podjął praktyki kupieckie i przejął interes.
Czy w Pani twórczości obecny jest Elbląg i temat ucieczki z Elbląga?
– Po raz pierwszy przybyłam do Elbląga po wojnie w roku 1977 i wizyta ta bardzo mnie poruszyła. Zaowocowała powstaniem kilku dzieł, związanych z Elblągiem. Nigdy nie podjęłam jednak w swojej twórczości tematu ucieczki z Elbląga.
Również dzisiaj jestem zdania, że artyści nie powinni przenosić swoich negatywnych wspomnień z dawnych lat, ponieważ powinniśmy patrzyć w przyszłość, a nie rozpamiętywać przeszłości. Dlatego nie podejmowałam już potem tematyki związanej z Elblągiem w mojej sztuce.
Drugi raz przyjechałam do Elbląga dopiero w 2005 roku. Potem przyjechałam tu w 2008 i zorganizowałam warsztaty rysunku w drzeworycie. Był to taki prezent ode mnie za zorganizowaną wystawę i zrobiłam to za darmo. Byłam pod wielkim wrażeniem, jak perfekcyjnie i z jakim zapałem pracowali uczestnicy biorący udział w moich warsztatach. To było fenomenalne! Byłam pod ogromnym wrażeniem ich zapału do pracy.
Jaki motywy dominują w Pani sztuce?
– Krajobraz, ludzkie problemy i zagadnienia, kwestie związane z naszym środowiskiem. Robiłam także ilustracje do książek. Zdarzało się, że w mojej sztuce poruszałam także autobiograficzne wątki. Często nie można oddzielić swojej pracy od naszego zwykłego, prywatnego życia, jedno z drugim czasami się przenika. Miałam to szczęście, że pojechałam swego czasu na stypendium do Japonii i tam zetknęłam się z techniką tworzenia z papieru. Oprócz tego, że nauczyłam się nowej sztuki, zostałam też poproszona o poprowadzenie wykładów, warsztatów z rysunku w drzeworycie.
Jaka jest Pani ulubiona technika tworzenia?
– Tworzenie w drzeworycie fascynowało mnie od lat, jest to moja ulubiona forma wyrażania przez sztukę. Wspomniana przeze mnie technika tworzenia z papieru wydaje mi się również wspaniała. Papier jest to coś delikatnego, stanowi jakby przeciwwagę dla drzeworytu. Podoba mi się, jak z papieru bez większego trudu powstaje coś nowego.
Proszę powiedzieć kilka słów temat warsztatów.
– Najpierw będę pokazywała, jak można rysować za pomocą węgla. Warsztaty poprowadzę w formie luźnych ćwiczeń. Jutro będziemy rysować tuszem, a pojutrze akwarelą. Wszystko w formie kilkugodzinnych zajęć.