- Najlepsze efekty w leczeniu nowotworu uzyskujemy wtedy, gdy skuteczną terapię medyczną wspiera silna psychika. Procesy zdrowienia są wzmacniane, gdy zbliżamy się do naszej natury, gdy robimy rzeczy, które przynoszą nam radość, satysfakcję i poczucie głębokiego spełnienia. To moje motto życiowe — mówi Mirosława Batko. Członkini Elbląskiego Stowarzyszenia Amazonek 21 lat temu pokonała raka piersi.
- Jak wyglądało Pani życie przed rakiem? W jakim momencie choroba Panią zastała?
Mirosława Batko: - Skończyłam dokładnie 50 lat, pracowałam wtedy w szkole i nic nie wskazywało na to, że mogę zachorować.
- Kiedy dowiedziała się Pani o raku? Czy było to przy okazji profilaktycznych badań, czy przypadkowo?
- Pod koniec sierpnia miałam kontrolne USG piersi, na którym nic nie wyszło. Lekarz zobaczył zgrubienie, ale powiedział, że to nic poważnego, że to może być tylko powiększony kanał mleczny. Po dosłownie dwóch tygodniach, już we wrześniu, sama rano wyczułam u siebie guzka. W końcu poszłam znów do lekarza, tam dostałam skierowanie na biopsję, ale wtedy też jeszcze nic nie wskazywało, że to może być rak, dopiero jak odebrałam wyniki na początku października.
- Jak Pani zareagowała?
- Na pewno było zaskoczenie, wręcz zdziwienie. Nie spodziewałam się, że mogę zachorować na coś tak poważnego. Nigdy nie paliłam papierosów, nikt u nas nie palił, dbałam o siebie i profilaktycznie robiłam badania.
- Bała się Pani?
- Nie było we mnie lęku o siebie, lęku przed śmiercią, ale może po prostu nie byłam do końca świadoma powagi sytuacji. Na pewno były sprawy, które chciałam zawczasu uporządkować i zamknąć. Bardziej bałam się bólu, który mogłabym pozostawić po sobie bliskim. Pamiętam też, że czułam się wtedy chroniona. Wieść o chorobie szybko się rozeszła i wielu znajomych się za mnie modliło. Czułam to i to mi pomagało.
- Wspomniała Pani o rodzinie.
- Rodzina zawsze bardzo przeżywa taką sytuację. To wszystko działo się naprawdę szybko, bo jak odebrałam wynik biopsji, to w ciągu dwóch dni byłam w szpitalu i zaraz mnie operowali, więc na początku nikt chyba nie zdążył tego przetrawić. Najmłodszy syn miał wtedy piętnaście lat i on najbardziej to przeżywał. Osoba, która zachoruje, doświadcza i choroby i lęków, ale bardzo chorują też osoby wspierające. Dlatego trzeba też nimi się zaopiekować, na przykład poprzez terapię.
- Czy na tamtym etapie dawano pani szansę na całkowite wyzdrowienie?
- Ja chyba byłam wtedy nieświadoma wszystkiego albo też wiele rzeczy wypierałam. Nie dopuszczałam do siebie najgorszego scenariusza, w ogóle o tym nie myślałam i nie rozmawiałam o tym z lekarzami.
- Na czyje wsparcie najbardziej mogła Pani liczyć?
- Wsparcie w trakcie choroby miałam naprawdę bardzo duże, ale zauważyłam, że nie wszyscy chcą o niej rozmawiać. Znajomi się obawiają, że mogą czymś zranić, przypomnieć coś nieprzyjemnego, unikają tematu. Dostawałam za to bardzo dużo listów i pocztówek od przyjaciół.
- Co dla Pani stanowiło największe wyzwanie podczas walki z chorobą?
- Sama mastektomia jest oczywiście mało przyjemna, ale nie miałam problemów z akceptacją siebie po operacji. Moja chemia była dość łagodna, więc nawet nie straciłam włosów, ale to i tak był najtrudniejszy czas. Chemia bardzo wpływała na pogorszenie samopoczucia, ma wiele nieprzyjemnych skutków ubocznych.
- Ile trwało leczenie?
- Bardzo szybko byłam operowana, zdecydowano wtedy o całkowitej mastektomii piersi, ponieważ podejrzewano większy stopień złośliwości raka. Mam też usuniętych bardzo dużo węzłów chłonnych, bo wtedy tak się robiło, a to spowodowało pogorszenie mojej odporności. Chemioterapia trwała prawie pół roku, sześć cykli co dwa tygodnie. Ostatnią miałam wyznaczoną w kwietniu. Potem przez pięć lat trwała farmakoterapia, byłam też oczywiście pod kontrolą lekarzy, niektóre systematyczne badania robię do dziś. I mimo że minęło tak wiele lat, to choroba pozostawiła po sobie lęk. Na przykład mam trudności z wejściem na oddział chemioterapii, a podanie mi jakiegokolwiek leku dożylnie, wiąże się u mnie z dużym lękiem.
- Co zmieniło się w Pani życiu – poza kwestiami dotyczącymi samego leczenia - w związku z chorobą?
- Nie powiem, że traktuję chorobę jak dar, ale jako taki przypadek, który pomógł mi żyć tak, jak chciałam żyć. Przeszłam wtedy na rentę, a akurat zaczęły się rodzić wnuki i mogłam spędzać z nimi więcej czasu, cieszyć się rodziną, domem i sportem. Już rok po chorobie pojechałam na dużą wycieczkę rowerową. Chciałam realizować marzenia. Pewne rzeczy zaczęłam też postrzegać inaczej, zmieniły się niektóre wartości.
- A co sprawiło, że postanowiła Pani zostać Amazonką i pomagać innym?
- Długo w ogóle nie wiedziałam o istnieniu takiego stowarzyszenia. Pierwszy raz się dowiedziałam dwa miesiące po operacji, byłam wtedy w trakcie chemii, ale mnie to nie interesowało. W końcu po jakimś czasie koleżanka, która też była po operacji, namówiła mnie na wspólny wyjazd rehabilitacyjny dla Amazonek, a jak już pojechałam, to wypadało się zapisać i tak już zostałam. Na początku niektóre panie bardzo te spotkania przeżywają, to wspominanie i rozmowy o raku. Potem się oswajają, bo to jest dla nas taka forma terapii. Ja zaczęłam działać jako koordynatorka ochotniczek i to mi bardzo pomagało i odpowiadało. Chodziłam i odwiedzałam pacjentki w szpitalu, rozmawiałam z nimi i ich rodzinami. Dawało mi to bardzo dużo satysfakcji i wiedziałam, że moje doświadczenie może być dla innych przykładem. Szczególnie ważne dla mnie było, żeby rozmawiać z kobietami przed zabiegiem, uspokoić je, wyjaśnić im, co je czeka. Niektóre nie chcą rozmawiać, ale czasem się przekonują, otwierają, a potem dziękują za tę pomoc. Bywa, że psychologowie nie są w stanie tak dotrzeć do pacjentek, jak ktoś, kto to przeżył. Stowarzyszenie daje nam przede wszystkim ogromne poczucie jedności i wzajemnego zrozumienia. Wiemy, że dostałyśmy drugie życie i dostałyśmy je po coś. Pojawiły się chęci do życia i do wykorzystania tego czasu. Niektóre kobiety chcą realizować się w pracy, ja akurat wolałam z pracy zrezygnować i spełniać marzenia.
- Czy boi się pani nawrotu choroby?
- Powiem szczerze, że niby się nie boję, ale nie daj Boże coś mnie zaboli, coś się zacznie dziać, jakaś zmiana, to jednak zaczynam myśleć i ten lęk się od razu pojawia. Mimo upływu czasu i szczęśliwego, spokojnego życia, gdzieś ten strach jest. To nie jest tak, że jak już minęło dwadzieścia jeden lat, to tego się nie pamięta. Dlatego ważna jest profilaktyka, dbanie o siebie i wyeliminowanie stresu.
- Co chciałaby Pani przekazać kobietom, które obecnie chorują?
- Chciałabym powiedzieć kobietom, żeby się nie bały, żeby nie miały czarnych myśli i zaufały medycynie, lekarzom oraz sobie samym. Choroba to nie wyrok. My, jako Amazonki, często przyznajemy, że choroba stała się punktem zwrotnym w życiu, ja bardzo to potwierdzam. Choroba nauczyła nas cieszyć się życiem, układać dobre relacje z bliskimi, skłaniać do poszukiwania celów i realizowania ich. Najlepsze efekty w leczeniu nowotworu uzyskujemy wtedy, gdy skuteczną terapię medyczną wspiera silna psychika. Procesy zdrowienia są wzmacniane, gdy zbliżamy się do naszej natury, gdy robimy rzeczy, które przynoszą nam radość, satysfakcję i poczucie głębokiego spełnienia. To moje motto życiowe.
Od redakcji: Z okazu Różowego Października i ostatniego marszu "Kocham Cię, Życie" elbląskie Amazonki organizują na naszych łamach konkurs dotyczący wyboru najlepszego hasła promującego zdrowie. Więcej tutaj.