Myślenie w stylu, że to odizolowane przypadki, że nic złego nie spotka akurat mojego dziecka, jest zgubne. Często nie mówimy też dzieciom o wielu rzeczach, ponieważ chcemy je chronić i błędnie to rozumiemy. Życie poza drzwiami naszego domu bywa okrutne i nasze dzieci musza się w tym świecie odnaleźć. To misja rodziców.
Danuta Wołk-Karaczewska, obecnie nauczyciel języka polskiego w Gdyni, od zajmuje się problemami zagrożeń, z którymi spotykają się dzieci. Pracowała w policji, między innymi jako specjalista do spraw nieletnich, mając bezpośredni kontakt z młodymi ludźmi, głównymi adresatami różnego rodzaju działań osób pracujących w narkobiznesie, biznesie związanym z dopalaczami.
Anna Bielawska: – Od jakiego wieku naszego dziecka jako rodzice powinniśmy zachować szczególną czujność. Mam na myśli jego pierwszy możliwy kontakt z różnego rodzaju używkami: alkoholem, środkami psychoaktywnymi, dopalaczami…
Danuta Wołk-Karaczewska: – Dzieci ośmio-, dziewięcioletnie często spotykają się już z dopalaczami lub narkotykami. Dzieję się to nie tylko w szkole, ponieważ ich drugie życie to Internet. Nie ma również szkoły, w której narkotyki nie pojawiłyby się, gdzie na ich temat by się wśród uczniów nie mówiło. Każde z naszych dzieci wcześniej czy później stanie przed koniecznością wyboru, czy wziąć, czy nie – dlatego dzieci muszą wiedzieć, jakie z tym są związane konsekwencje, co ta przygoda ze sobą niesie. Muszą mieć również świadomość, że za swoje bezpieczeństwo odpowiadają również one same, ponieważ to, co mówią dealerzy i ludzie zajmujący się dystrybucją dopalaczy, bardzo często nimi manipuluje: „Będziesz mógł się lepiej przygotować do egzaminu, klasówki...” A rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej…
– Najpopularniejsze pierwsze możliwe używki?
– Bardzo często zaczyna się od przygody z alkoholem. Z najnowszych badań wynika, że piją już dzieci, które mają osiem, dziewięć lat. Zdarzyło mi się spotkać uzależnione dzieci, które skończyły dwunasty, trzynasty rok życia. Pamiętam rekordzistę, nastolatka, który miał cztery promile alkoholu we krwi. Został zatrzymany przez patrol policji i można powiedzieć, że to uratowało mu życie. Dziecko leżało na przystanku, był styczeń, trzaskający mróz. Potem zaczyna się przygoda z różnego rodzaju środkami odurzającymi, często zaczyna się od marihuany, choć nie zawsze nasze dzieci mają pieniądze na narkotyk…
– Słyszy się, że przygoda może się zacząć od tego, że dziecko zostanie czymś poczęstowane, że pierwszy raz zażyje środek psychoaktywny nieświadomie – prawda czy mit?
– Ja w to średnio wierzę. Najczęściej spotykam się z taką sytuacją, kiedy proponuje się komuś konkretną rzecz i ten ktoś dokładnie wie, co bierze, ma świadomość tego, co robi i bardzo często robi to po to, aby zyskać akceptację w grupie, aby być lubianym, żeby zaszpanować. Obecnie popularne jest określenie, że to jest „jazzy”. „Jazzy” jest wziąć to czy tamto… Wtedy cieszymy się uznaniem, mówi się o nas, jesteśmy dobrze postrzegani przez konkretną grupę. Młodym ludziom bardzo zależy, aby tę akceptację swojego środowiska mieć.
– Czy zjawisko „brania” w szczególności dotyczy jakichś specyficznych grup dzieci i młodzieży, czy to kolejny mit?
– My w naszym społeczeństwie mamy skłonność do etykietowania… Nie do końca jest to prawdą. Zdarzało mi się spotykać dzieci zajmujące się kradzieżą, które były bardzo dobrze sytuowane, miały wszystko. Różnie bywa też ze środkami odurzającymi. Tutaj wiele zależy od przypadku, kogo nasze dziecko w konkretnym okresie swojego życia spotka, jakie ten ktoś zrobi na nim wrażenie i co nasze dziecko wyniesie z domu rodzinnego. Szkoła może pomóc, ale podstawą jest dom. Często spotykam się ze zjawiskiem, że zagonieni rodzice, pędzący z jednej pracy do drugiej, większość obowiązków wychowawczych przerzucają na szkołę. Efekty bywają zgubne i to nie szkoła ponosi za to odpowiedzialność. Dom powinien kształtować w dziecku pewnego rodzaju zbroję. Na przykład, nie zawsze ten, kto się do ciebie uśmiecha, mówi przyjemne rzeczy, ma wobec ciebie dobre zamiary. Pamiętam przypadek grupki chłopców zwabionych przez pewnego mężczyznę do jego mieszkania przy pomocy zdjęcia ślicznego pieska, którego miał im pokazać. Chłopcy zamknięci w jego mieszkaniu byli przez kilka dni odurzani, gwałceni, bici. Nie doszłoby do tego, gdyby rodzice wcześniej uświadomili dzieciom całkiem możliwe zagrożenia czyhające na nie poza domem. Myślenie w stylu, że to odizolowane przypadki, że nic złego nie spotka akurat mojego dziecka, jest zgubne. Często nie mówimy też dzieciom o wielu rzeczach, ponieważ chcemy je chronić i błędnie to rozumiemy. Życie poza drzwiami naszego domu bywa okrutne i nasze dzieci musza się w tym świecie odnaleźć. To misja rodziców.
– Z pani wykładów wynika, że wielu rodziców naprawdę bardzo mało wie o narkotykach, nie potrafi wielu rzeczy wychwycić. Gdzie tkwi błąd?
– Powinniśmy stawiać na edukację. Wielokrotnie spotykałam się z mamami, które wierzyły, że hodowla konopi indyjskich to hodowla pomidorów, albo że znaczki nasączone LSD to kolorowe kalkomanie. Jako rodzice powinniśmy budować koalicję na rzecz naszych dzieci. Te zagrożenia dotyczą dzieci każdego z nas, nie ma wyjątków; dlatego powinniśmy pochodzić wokół tego sami, dowiedzieć się, zajrzeć… Spotkania ze specjalistami edukujące w tym kierunku odbywają się również w szkołach, jeśli nie, powinniśmy o nie prosić. To jest podstawa, rodzice powinni się szkolić.
– Jak ocenia pani poziom wiedzy nauczycieli w tych sprawach?
– Z tym bywa różnie. Spotkałam nauczycieli, którzy uczyli się na własną rękę, sięgali do różnych źródeł, zasięgali opinii specjalistów, i takich, którzy szli po najmniejszej linii oporu. To niedobrze, ponieważ nauczyciel jest osobą, z którą nasze dziecko spotyka się każdego dnia, i jeśli wie on mało, to będzie przez ucznia wyśmiany, manipulowany na wszelkie możliwe sposoby. Dzieje się tak bardzo często. Przypadek wychowawcy, który zaglądał uczniowi do piórnika, nie wiedząc, że ma przed sobą znaczki nasączone kwasem, nie jest odosobniony. Nieustanna edukacja nauczycieli w tym kierunku jest niezbędna. To, niestety, znak naszych czasów.
– Jest pani przeciwna podziałowi narkotyków na tzw. miękkie i twarde. Dlaczego?
– Pracowałam w policji prawie dziewiętnaście lat i miałam do czynienia z wieloma młodymi ludźmi, którzy ulegli takiej właśnie fantasmagorii, że to jest miękki narkotyk, związku z tym nie szkodzi. On natomiast otwiera furtkę do innych, które lubimy nazywać „twardymi”. Jestem przeciwna również takiemu etykietowaniu. Narkotyk jest zawsze narkotykiem i wywołuje negatywne skutki, często takie, które mają decydujący wpływ nie tylko na nasz umysł, psychikę, ale wywołuje określone skutki fizyczne. Zabawa w określenia „miękkie-twarde”, „lepsze-gorsze” jest banalną zabawą w słowa. Natomiast często mamy do czynienia ze zdarzeniami typu, czy będziesz żył, czy nie.
– Wspominała pani o rodzicach, którzy zezwalali swoim dzieciom – na przykład – na palenie marihuany. Działali oni w przekonaniu, że nie jest to niczym złym. Co powiedzieć takim rodzicom?
– Pamiętam rozpacz i tragedię rodziców, których jedyny syn zmarł w skutek wstrząsu anafilaktycznego związanego z zażyciem tabletki ecstasy. Zdecydowali się powiedzieć o swoim rodzicielstwie. Ulegli oni namowom swojego syna, który przekonywał ich, że marihuana nie jest niczym złym, że „wszyscy” to robią. Oni woleli, żeby ich syn zapalił w domu, kontrolowany, a nie w bramie czy chyłkiem na boisku. Potem okazało się, że przygoda chłopca z narkotykami rozwinęła się bez ich kontroli. Dzieląc narkotyki na dobre i złe, zezwalając dziecku na te „lekkie”, budujemy świat, którego tak naprawdę nie ma. To fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Narkotyk zawsze jest zabawą ze śmiercią.
– Dobre i złe strony obecnych regulacji prawnych?
– Pamiętajmy, że wobec nastolatka, który handluje narkotykami, policja może stosować środki przymusu bezpośredniego takie same jak w przypadku osoby dorosłej. Jeżeli ukończysz piętnasty rok życia, a popełnisz czyn zaliczany do zbrodni (a handel narkotykami takim jest), będziesz odpowiadał jak osoba dorosła. Jest to w pełni uzasadnione. Często jednak młodzi ludzie, dopuszczający się takiego czynu, świadomości tej nie mają. Natomiast cała rzecz nie polega na prawie. Najwięcej zależy od tego, co będą wiedziały nasze dzieci, jak będą wychowane, czy w tej „walizce”, którą wyniosą z naszego domu, będzie akceptacja i miłość, poszanowanie drugiego człowieka. Jeśli wszystkie te rzeczy tam będą i będziemy również poświęcać niezbędną ilość uwagi naszemu dziecku, to nie będzie ono miało potrzeby uciekania w świat, który wyłącza świadomość i kontrolę, czyli świat narkotyków, dopalaczy i innych środków psychoaktywnych.