
Ulotki nosimy wszędzie. W plecaku, kieszeni i siatce z zakupami. Czy je czytamy?
Jak wszystkich, denerwuje mnie przerwa podczas mojego ulubionego filmu. Od niedawna zaczęły mnie irytować ulotki rozdawane w miejscach publicznych. Jestem skazany na kontakt z nimi - to mi się nie podoba.

Przejście przez ulicę Hetmańską i bycie niezauważonym przez osoby roznoszące ulotki czasami staje się niemożliwością. Obserwując innych, widzę, że znaczna ilość osób po prostu je bierze, zgniata i wyrzuca do śmietnika. Po godzinie18 stają się one pełne kolorowych kartek. Jakże mądre są to śmietniki! Znają każdą ofertę banku, wiedzą ile kosztuje pizza na Starym Mieście i gdzie jest wyprzedaż dywanów.
Na czym polega siła ulotek i czy jest to dobra forma reklamy? Zastanawiam się, ilu z nas korzysta z reklam rozdawanych na ulicy. Uważam, że nie wpływają one na to jaki telefon komórkowy kupię, gdzie zjem obiad i z jaką uczelnią chcę wiązać swoją przyszłość. Jeżeli będę chciał wziąć kredyt na tysiąc lub sto tysięcy złotych to na pewno skonsultuję się z pracownikiem każdego banku. Kiedy zdecyduję się pójść na studia, to nie będę sięgał po żółty kalendarzyk, na którym widnieje oferta szkoły. Sam dowiem się o atrakcyjności danej placówki. Dla mnie najlepszą reklamą jest rozmowa z człowiekiem, nie z kartką. To człowiek posiada umiejętność promowania i doradzania.
Chociaż nie lubię ulotek, to zawsze je biorę od osób, które je rozdają. Wiem, że jest to trudna praca i cieszę się, że dzięki mnie ktoś może zarobić. Cieszę się, że emerytce wystarczy pieniędzy na lekarstwa, a uczeń kupi sobie bilet do teatru :-)