28 maja, popołudnie, godz. 15, pada deszcz, mam wątpliwą przyjemność jechać z dziećmi autobusami. Wybieram oczywiście te z literką „n” w rozkładzie jazdy, aby uniknąć problemów z wsiadaniem do tego środka transportu.
Najpierw linia nr 31, oczywiście „n”. Podchodzę spokojnie przy ul. Mickiewicza i tu moje zdziwienie, że ledwo mogę wjechać do autobusu, a dziecko zsuwa się w gondoli wózka. To nic, może pan kierowca nie zauważył, że trzeba odrobinę obniżyć. Przy wysiadaniu to samo, ale na szczęście już byłam na to przygotowana i maluszek nie zjechał tak bardzo.
Kolej na linię nr 13. Znów spodziewałam się, że kierowca „nie zauważy”, że wsiadam z wózkiem, więc chcę się już zabierać za podnoszenie tych 16 kg, a tu niespodzianka. Kierowca dopasował autobus do krawężnika i bez najmniejszej trudności mogłam wjechać do pojazdu. Przy wysiadaniu to samo. Kierowca nie miał większego problemu, aby zauważyć kobietę z wózkiem i ułatwić jej trochę podróż.
I ostatnia linia nr 7, powrót do domu. Do dziś pamiętam nieszczęsne podróże autobusem z tym kierowcą i miłe te wspomnienia nie są. Oczywiście przy wsiadaniu problem, bo nie można obniżyć odrobinę, aby łatwiej było wsiąść z wózkiem. Teraz kolej na kupno biletów. Dzwoni komórka kierowcy i oczywiście, prowadząc rozmowę, kierowca podaje mi bilety. Tu żadnych zastrzeżeń w sumie nie miałam, jednak najbardziej zdziwiłam się, gdy kierowca, nie przerywając rozmowy, włączył się do ruchu i tak miło gawędząc jeszcze dłuższą chwilę, jechał. No cóż, w tej kwestii nic się nie zmienił albo ja mam po prostu pecha i zawsze, gdy jadę z tym kierowcą, rozmawia przez telefon. Osobiście bałabym się prowadzić autobus jedną ręką.
Kilka przystanków dalej jakiś pasażer, starszy pan o coś zwrócił kierowcy uwagę. Niestety, nie było słychać, o co chodziło, ale po krótkiej wymianie zdań usłyszałam głośne „stary dziad” z ust kierowcy. Ok, może pasażer czepiał się po prostu albo kierowca ma gorszy dzień. Myślałam, że już nic ciekawego nie wydarzy się do końca mojej nieszczęsnej podróży, ale i tu zaskoczenie. Siedzi sobie pasażer na pierwszym siedzeniu, a kierowca woła go do siebie i już całą drogę uskuteczniał dyskusję. W tej kwestii również praca tego kierowcy jest bez zmian, bo kolega prawie zawsze z nim jeździ albo ja znowu mam takiego pecha, że akurat tak trafiam nieszczęśnie. Ulica Robotnicza, wiadomo, remont i zwężenie jezdni. Nie wiem, jak kierowcę uczono, ale mnie nauczono, że rowerzysta to też uczestnik ruchu i gdy jedzie swoim pasem, to ma pierwszeństwo. Może jest jakaś inna szkoła ruchu drogowego, gdzie większy po prostu ma pierwszeństwo i nawet jak musi „skorzystać” z przeciwnego pasa ruchu, to mu się należy.
Oczywiście, kierowca zatrąbił na nieszczęsnego rowerzystę, bo się zmieścić na jego pasie nie mógł, by minąć go bez kolizji, i skwitowała głośno „jak jeździsz …”. Nie pamiętam dokładnie, jaki padł epitet, ale z pewnością coś w stylu głąbie czy gamoniu. Na koniec mojej „wycieczki” oczywiście miałam problem z wyjechaniem z autobusu, bo kierowca musiał na pętli na dworcu szybko zapalić papierosa i nie mógł już wcisnąć magicznego guziczka, aby dostosować autobus do wyjścia z wózkiem. Jedno muszę przyznać, że przynajmniej łagodnego hamowania się nauczył.
Bardzo ciekawa przejażdżka i nie zamierzam znów zbyt prędko korzystać z tej formy komunikacji. Mój starszy syn dowiedział się dziś sporo o kulturze i zachowaniu kierowców autobusów. Siedział w „pierwszym rzędzie”, więc wszystko pięknie słyszał. Mniejszy trochę „powędrował” po wnętrzu gondoli wózka. Ja natomiast dowiedziałam się, że nie wszyscy kierowcy są aroganccy i nieuprzejmi oraz, że nie dla wszystkich wciśnięcie guziczka jest problemem.
Dziękuję panu z linii nr 13, pojazd nr 095 za ułatwienie choć przez chwilę i tak męczącej podróży.
Kolej na linię nr 13. Znów spodziewałam się, że kierowca „nie zauważy”, że wsiadam z wózkiem, więc chcę się już zabierać za podnoszenie tych 16 kg, a tu niespodzianka. Kierowca dopasował autobus do krawężnika i bez najmniejszej trudności mogłam wjechać do pojazdu. Przy wysiadaniu to samo. Kierowca nie miał większego problemu, aby zauważyć kobietę z wózkiem i ułatwić jej trochę podróż.
I ostatnia linia nr 7, powrót do domu. Do dziś pamiętam nieszczęsne podróże autobusem z tym kierowcą i miłe te wspomnienia nie są. Oczywiście przy wsiadaniu problem, bo nie można obniżyć odrobinę, aby łatwiej było wsiąść z wózkiem. Teraz kolej na kupno biletów. Dzwoni komórka kierowcy i oczywiście, prowadząc rozmowę, kierowca podaje mi bilety. Tu żadnych zastrzeżeń w sumie nie miałam, jednak najbardziej zdziwiłam się, gdy kierowca, nie przerywając rozmowy, włączył się do ruchu i tak miło gawędząc jeszcze dłuższą chwilę, jechał. No cóż, w tej kwestii nic się nie zmienił albo ja mam po prostu pecha i zawsze, gdy jadę z tym kierowcą, rozmawia przez telefon. Osobiście bałabym się prowadzić autobus jedną ręką.
Kilka przystanków dalej jakiś pasażer, starszy pan o coś zwrócił kierowcy uwagę. Niestety, nie było słychać, o co chodziło, ale po krótkiej wymianie zdań usłyszałam głośne „stary dziad” z ust kierowcy. Ok, może pasażer czepiał się po prostu albo kierowca ma gorszy dzień. Myślałam, że już nic ciekawego nie wydarzy się do końca mojej nieszczęsnej podróży, ale i tu zaskoczenie. Siedzi sobie pasażer na pierwszym siedzeniu, a kierowca woła go do siebie i już całą drogę uskuteczniał dyskusję. W tej kwestii również praca tego kierowcy jest bez zmian, bo kolega prawie zawsze z nim jeździ albo ja znowu mam takiego pecha, że akurat tak trafiam nieszczęśnie. Ulica Robotnicza, wiadomo, remont i zwężenie jezdni. Nie wiem, jak kierowcę uczono, ale mnie nauczono, że rowerzysta to też uczestnik ruchu i gdy jedzie swoim pasem, to ma pierwszeństwo. Może jest jakaś inna szkoła ruchu drogowego, gdzie większy po prostu ma pierwszeństwo i nawet jak musi „skorzystać” z przeciwnego pasa ruchu, to mu się należy.
Oczywiście, kierowca zatrąbił na nieszczęsnego rowerzystę, bo się zmieścić na jego pasie nie mógł, by minąć go bez kolizji, i skwitowała głośno „jak jeździsz …”. Nie pamiętam dokładnie, jaki padł epitet, ale z pewnością coś w stylu głąbie czy gamoniu. Na koniec mojej „wycieczki” oczywiście miałam problem z wyjechaniem z autobusu, bo kierowca musiał na pętli na dworcu szybko zapalić papierosa i nie mógł już wcisnąć magicznego guziczka, aby dostosować autobus do wyjścia z wózkiem. Jedno muszę przyznać, że przynajmniej łagodnego hamowania się nauczył.
Bardzo ciekawa przejażdżka i nie zamierzam znów zbyt prędko korzystać z tej formy komunikacji. Mój starszy syn dowiedział się dziś sporo o kulturze i zachowaniu kierowców autobusów. Siedział w „pierwszym rzędzie”, więc wszystko pięknie słyszał. Mniejszy trochę „powędrował” po wnętrzu gondoli wózka. Ja natomiast dowiedziałam się, że nie wszyscy kierowcy są aroganccy i nieuprzejmi oraz, że nie dla wszystkich wciśnięcie guziczka jest problemem.
Dziękuję panu z linii nr 13, pojazd nr 095 za ułatwienie choć przez chwilę i tak męczącej podróży.