- Bezdomności nikt nie wybiera, ale sam sobie ją tworzy. Za tym zawsze idą tragedie. Pierwszą z nich jest zazdrość, drugą zachłanność, a trzecie to iluzja i zaprzeczenie – mówi Bodżer. Do dawnych czasów wraca niechętnie. Nam opowiedział swoją historię. Może kiedyś komuś pomoże.
Wyjść z bezdomności nie jest łatwo. Bodżerowi (pod taką ksywą znany jest w środowisku bezdomnych, nie chce podawać swojego imienia) się udało. Pomogła mu wiara. W Boga i w siebie. Zaczęło się od jednego kieliszka. Topił w nim wszystkie żale do całego świata, upijał się z zazdrości, że innym żyje się lepiej.
- Zadawałem sobie pytanie, dlaczego ja tego nie mam – mówi po latach tułaczki Bodżer. - Chciałem mieć tak jak oni. Ta zazdrość nie miała granic. W końcu pomyślałem: „a chlapnę sobie jednego”, potem drugiego i następnego. Za tym szły kłótnie w rodzinie.
Na gigancie
W końcu żona miała dość męża pijaka. Rozstali się. Był wolny. Ale ta wolność doprowadziła go do nędzy. Popisywał się przed kolegami, pił coraz gorsze trunki. Mieszkał na działkach, w bunkrach, w kanałach. Utracił wiarę w siebie. Tułał się. Poszedł na dno.
- Znam wielu takich jak ja i wiem, co to jest – mówi były elbląski bezdomny. - Przeszedłem całą Polskę wszerz i wzdłuż. Byłem takim Łazarzem. Mogę siebie też nazwać gigantem, bo gigant chodzi zawsze czysty. W rzece czy strumyku się umyje i nie żebrze, tylko zawsze wykonuje pracę. Ze mną było tak, że zawsze pracowałem w świętych miejscach, w zakonach. Zarabiałem w ten sposób na jedzenie, na nocleg.
I tak przez dwanaście lat Bodżer tułał się po kraju. Przybył do Gdańska, gdzie remontował forty, dotarł do Słupska, Poznania i na Śląsk.
- Wybierałem głównie zakony, przeważnie albertynów – opowiada. - Na swojej drodze spotkałem Marka Kotańskiego i Jacka Kuronia. Cały czas myślałem o tym, że kiedyś to się skończy, ale problemy narastały. Zamiast je rozwiązywać, znów wolałem chlapnąć sobie jednego. A może mi coś przyjdzie do głowy? Ale się topiłem.
Pewnego dnia powiedział sobie „dość”! Stanął przed kościołem i czekał na księdza. Gdy ten do niego podszedł, Bodżer w symboliczny sposób poprzysiągł sobie, że nigdy już nie zajrzy do kieliszka. Tak też się stało. Jest trzeźwy od 11 lat. Znalazł towarzyszkę życia. Dziś jest wolontariuszem w elbląskim Caritasie, gdzie pomaga w wydawaniu posiłków dla bezdomnych.
- Cieszę się, że mi się to udało – mówi. - Kocham swoją lubą, która mi pomaga, która jest ze mną. Od 8 lat wiem, że żyję. To jest szczęście od Boga. Bo ja w to uwierzyłem i się nie poddałem.
Czuję się potrzebny
Dziś Bodżer żyje z zasiłku. Stan zdrowia nie pozwala mu na podjęcie pracy. Jest niepełnosprawny, przeszedł 11 operacji. Cieszy się, że może pomagać innym w Caritasie. Czuje się potrzebny.
- Ciężko chorowałem, sam jestem sobie winien, bo spałem po altankach, na zimnie – mówi Bodżer. - Pomogła mi moja ukochana, zrobiła dla mnie wszystko, podała mi rękę, wyciągnęła mnie z tego, jestem ogromnie szczęśliwy. Takich ludzi potrzeba. Jednych bezdomność pcha za kraty, inni potrafią sobie pomóc. Trzeba pamiętać, że bezdomny często wraca do bezdomności, bo nie myśli o tym, żeby rozwiązywać problem po problemie. To jest najtrudniejsze, ale trzeba je rozwiązywać. A jego zachłanność nie ma końca i jeżeli nie będzie miał w sobie wiary, to z tego nie wyjdzie.
Bodżer przyznaje, że 12 lat bezdomności to dla niego traumatyczny okres, wiele przeszedł. Teraz chce odciąć się od przeszłości i nigdy nie wraca myślami do dawnych czasów. - Nie jest to łatwy i przyjemny temat – mówi. - Teraz jestem szczęśliwy, mieszkam z moją ukochaną i chciałbym, żeby tak było do końca moich dni. Chciałabym też, żeby każdy wyszedł z bezdomności.
Bezdomny – jak przyznaje nasz rozmówca, często myśli, jak tu coś wyrwać dla siebie, jak tu kogoś okraść, żeby coś mieć, w głowie mu tylko alkohol. A teraz są takie czasy, że jest gdzie się udać po pomoc. Jest MOPS, są informacje, gdzie można się zgłosić. Są terapie. Ale wielu bezdomnych nie chce udać się po pomoc. Nie chcą przyjąć pomocy, bo najważniejsze jest picie.
- Zadawałem sobie pytanie, dlaczego ja tego nie mam – mówi po latach tułaczki Bodżer. - Chciałem mieć tak jak oni. Ta zazdrość nie miała granic. W końcu pomyślałem: „a chlapnę sobie jednego”, potem drugiego i następnego. Za tym szły kłótnie w rodzinie.
Na gigancie
W końcu żona miała dość męża pijaka. Rozstali się. Był wolny. Ale ta wolność doprowadziła go do nędzy. Popisywał się przed kolegami, pił coraz gorsze trunki. Mieszkał na działkach, w bunkrach, w kanałach. Utracił wiarę w siebie. Tułał się. Poszedł na dno.
- Znam wielu takich jak ja i wiem, co to jest – mówi były elbląski bezdomny. - Przeszedłem całą Polskę wszerz i wzdłuż. Byłem takim Łazarzem. Mogę siebie też nazwać gigantem, bo gigant chodzi zawsze czysty. W rzece czy strumyku się umyje i nie żebrze, tylko zawsze wykonuje pracę. Ze mną było tak, że zawsze pracowałem w świętych miejscach, w zakonach. Zarabiałem w ten sposób na jedzenie, na nocleg.
I tak przez dwanaście lat Bodżer tułał się po kraju. Przybył do Gdańska, gdzie remontował forty, dotarł do Słupska, Poznania i na Śląsk.
- Wybierałem głównie zakony, przeważnie albertynów – opowiada. - Na swojej drodze spotkałem Marka Kotańskiego i Jacka Kuronia. Cały czas myślałem o tym, że kiedyś to się skończy, ale problemy narastały. Zamiast je rozwiązywać, znów wolałem chlapnąć sobie jednego. A może mi coś przyjdzie do głowy? Ale się topiłem.
Pewnego dnia powiedział sobie „dość”! Stanął przed kościołem i czekał na księdza. Gdy ten do niego podszedł, Bodżer w symboliczny sposób poprzysiągł sobie, że nigdy już nie zajrzy do kieliszka. Tak też się stało. Jest trzeźwy od 11 lat. Znalazł towarzyszkę życia. Dziś jest wolontariuszem w elbląskim Caritasie, gdzie pomaga w wydawaniu posiłków dla bezdomnych.
- Cieszę się, że mi się to udało – mówi. - Kocham swoją lubą, która mi pomaga, która jest ze mną. Od 8 lat wiem, że żyję. To jest szczęście od Boga. Bo ja w to uwierzyłem i się nie poddałem.
Czuję się potrzebny
Dziś Bodżer żyje z zasiłku. Stan zdrowia nie pozwala mu na podjęcie pracy. Jest niepełnosprawny, przeszedł 11 operacji. Cieszy się, że może pomagać innym w Caritasie. Czuje się potrzebny.
- Ciężko chorowałem, sam jestem sobie winien, bo spałem po altankach, na zimnie – mówi Bodżer. - Pomogła mi moja ukochana, zrobiła dla mnie wszystko, podała mi rękę, wyciągnęła mnie z tego, jestem ogromnie szczęśliwy. Takich ludzi potrzeba. Jednych bezdomność pcha za kraty, inni potrafią sobie pomóc. Trzeba pamiętać, że bezdomny często wraca do bezdomności, bo nie myśli o tym, żeby rozwiązywać problem po problemie. To jest najtrudniejsze, ale trzeba je rozwiązywać. A jego zachłanność nie ma końca i jeżeli nie będzie miał w sobie wiary, to z tego nie wyjdzie.
Bodżer przyznaje, że 12 lat bezdomności to dla niego traumatyczny okres, wiele przeszedł. Teraz chce odciąć się od przeszłości i nigdy nie wraca myślami do dawnych czasów. - Nie jest to łatwy i przyjemny temat – mówi. - Teraz jestem szczęśliwy, mieszkam z moją ukochaną i chciałbym, żeby tak było do końca moich dni. Chciałabym też, żeby każdy wyszedł z bezdomności.
Bezdomny – jak przyznaje nasz rozmówca, często myśli, jak tu coś wyrwać dla siebie, jak tu kogoś okraść, żeby coś mieć, w głowie mu tylko alkohol. A teraz są takie czasy, że jest gdzie się udać po pomoc. Jest MOPS, są informacje, gdzie można się zgłosić. Są terapie. Ale wielu bezdomnych nie chce udać się po pomoc. Nie chcą przyjąć pomocy, bo najważniejsze jest picie.
dk