- Byłem 11. na Mistrzostwach Polski, co uważam za duży sukces. Pełnego Ironmana nie zrobiłem, nawet nie wystartowałem. Może trzeba było szybciej podjąć pewne decyzje, a nie patrzeć jak się człowiek coraz starszy robi... - mówi Grzegorz Witkowski, elbląski lekkoatleta i triathlonista. Rozmawiamy o sporcie z perspektywy zawodnika i ojca sportowców. Zobacz zdjęcia z zawodów triathlonowych.
- Pływanie, triathlon, kajaki. Co polecasz?
- Judo i lekką atletykę. Z tych dyscyplin, które wymieniłeś, to w zależności od wieku. Dla dzieci pływanie. I nie mówię tego tylko dlatego, że od ponad 30 lat z mniejszymi lub większymi przerwami uczę dzieci pływać, ale to naprawdę jest doskonała dyscyplina, która wszechstronnie rozwija sprawność ogólnofizyczną. Dla trochę starszych kajaki, i na końcu można spróbować triathlonu. Adam [Witkowski - kajakarz Silvant Kajak Elbląg - przyp. SM] zanim wsiadł na kajak trenował dwa lata judo pod okiem trenera Adama Ludwiczaka. Uważam, że jest to fantastyczna forma ruchu dla młodego człowieka i buduje sprawność fizyczną, którą potem można wykorzystać np. w kajakarstwie. Albo w innych dyscyplinach. I podstawa wszystkiego: królowa sportu czyli lekkoatletyka.
- Ty się kojarzysz z triathlonem.
- Zaczynałem od lekkiej atletyki. W czasach ustroju słusznie minionego życie towarzyskie dzieci i młodzieży toczyło się na podwórku. I sport był naturalnym elementem podwórkowego życia. Pamiętam wyścigi rowerowe dookoła bloków na ul. Różanej. Rowery mieliśmy różne, od składaków zaczynając. Kolarzówka była obiektem marzeń, jej właściciel był królem podwórka. Medale kupowaliśmy w sklepie warzywniczym w miejscu, w którym obecnie znajduje się kościół na ul. Robotniczej. To była czekolada zawinięta w pazłotka (złoty, srebrny i brązowy), piękne czasy, w których musieliśmy się wykazać inwencją twórczą. Z królową sportu zaprzyjaźniłem się w klubie SKS Start u trenera śp. Jerzego Dąbrowskiego w wieku 15 lat. Na pierwszym treningu pobiegliśmy kilka kilometrów ze Szkoły Podstawowej nr 3 do Mostka Elewów w Bażantarni i trener uznał, że się nadaję. Biegałem średnie dystanse: 400 metrów, 800 metrów, 1500 metrów, przełaje...
- Sukcesy?
- Średniakiem byłem. Najlepszy wynik na 400 metrów to 52,6 sekundy, jeżeli dobrze pamiętam. Na 800 metrów: 2,03 minuty. Marzeniem, którego nie udało się zrealizować było złamanie dwóch minut. Na kilometr poniżej 2,40 minuty. Byłem wielokrotnym mistrzem województwa elbląskiego na 400 i 800 metrów. Zawody były rozgrywane na bieżni na stadionie przy ul. Krakusa. I, jak mówili bardziej doświadczeni zawodnicy i trenerzy, to była jedna z najlepszych bieżni szutrowych w Polsce. Pamiętam, że za zdobycie mistrzostwa województwa dostałem bony na jedzenie do baru Ewa przy ul. Nowowiejskiej. Największy sukces to chyba czwarte miejsce w sztafecie na Mistrzostwach Polski Federacji Start. Wystawili mnie jako czwartego, zaczynałem swoją zmianę na trzecim miejscu mając przewagę koło 60 metrów nad czwartym. I oni tam wystawili takiego kozaka... Brązowy medal przegrałem 15 metrów przed metą. Totalna porażka, cały zespół na ciebie liczy, a ty przegrywasz medal na ostatnich metrach. Trener pocieszał mnie, ale wiedziałem swoje. Skończyłem z wyczynowym bieganiem w wieku 21 lat. Ostatni medal zdobyłem w 1987 r.
- Dlaczego?
- Skończyłem wiek juniora i zacząłem młodzieżowca. Trzeba było coś postanowić w kwestii tzw. dorosłego życia. Wiedziałem, że większej kariery sportowej nie zrobię. Trzeba było iść do pracy. Zacząłem biegać dla przyjemności... To, czego dzisiejsze dzieci trenujące jakąkolwiek dyscyplinę sportu mogą nam zazdrościć to opieki... Moje treningi rodziców nie kosztowały nic, może jakieś grosze. Na obóz przygotowawczy do Krynicy Morskiej jechały 2 autokary dzieciaków - 80 osób. Na kadrę wojewódzką jeździliśmy do Wisły, albo do Szklarskiej Poręby. W czasach PRL, kiedy czasy były biedniejsze niż teraz, jeździłem w sezonie na trzy obozy sportowe i moi rodzice nic nie płacili. Jak już zacząłem odnosić sukcesy na skalę województwa dostałem buty do biegania, dresy, wyżywienie. Nie mówię, żeby wychwalać tamte rozwiązania, ale mam porównanie do tego, jak to wygląda dziś... Moich rodziców, wyposażenie mnie w sprzęt sportowy nie musiało interesować.
arch. prywatne G. Witkowskiego
.
- O Twoich dzieciach też pogadamy... Wróćmy do triathlonu.
- Dla przyjemności zacząłem biegać biegi długodystansowe. Pracowałem jako ratownik wodny na basenie odkrytym w Elblągu. I tam Waldek Maciesza, nauczyciel wychowania fizycznego, powiedział mi, że jest taki człowiek, który startował w Ironmanie i nazywa się Grzegorz Zgliczyński. Nie powiem, że 3,6 km pływania, 180 km na rowerze i maraton za jednym razem, zrobiło to na mnie wrażenie. Kiedy poznałem Grzegorza Zgliczyńskiego zaproponował mi on trening rowerowy. Ucieszyłem się bardzo... radość nie trwała jednak długo. Okazało się, że jedziemy na trening rowerowy ale ja jako kierowca samochodu, a Grzegorz robił szybkość na rowerze. Proszę sobie wyobrazić (miałem Fiata 125p) otworzyłem bagażnik i pojechaliśmy trasą nr 7 do mostu na Wiśle. Ja kierowałem samochodem, Grzegorz jechał za mną pół metra za moim zderzakiem. Co chwilę musiałem patrzeć w lusterko wsteczne i czytać sygnały Grześka: kciuk w górę - szybciej, kciuk w dół - wolniej, kółeczko z palca wskazującego i kciuka - jest dobrze. Średnia prędkość wyniosła blisko 50 km/h na dystansie 40 km. Możecie sobie wyobrazić jak się spociłem ze stresu. Triathlon wówczas raczkował, przygotowywaliśmy się na podstawie kilkunastostronicowego podręcznika, gdzieś go jeszcze zachowałem na pamiątkę. Grzegorz był poza naszym zasięgiem i razem z moim przyjacielem Mariuszem Zyzkiem, też byłym lekkoatletą, przygotowaliśmy się „na czuja”.Wiedziałem jak powinny wyglądać treningi pod bieganie. A jak umiesz biegać, to z jazdą na rowerze też sobie poradzisz. Pozostawało pływanie. Na szczęście w 1989 r. poznałem moją obecną żoną, która pływanie uprawiała wyczynowo. Chciałem jej dorównać, ale na chęciach się skończyło... Za dobra była jak na moje wyniki. Ale potrafiła mi pomóc ogarnąć treningi pływackie. Po jakimś czasie stwierdziliśmy z Mariuszem, że pora spróbować. Na razie na próbę. Mariusz był drugim elblążaninem, który zaliczył dystans olimpijski: 1500 m pływania, 40 km na rowerze i 10 km biegania. Zrobił to w 1990 lub 1991 roku. Na basenie przy ulicy Spacerowej pływał, pojechał rowerem do Milejewa i z powrotem, a bieg zrobił w Bażantarni. Ja swoją przygodę ze startem próbnym zaliczyłem w maju w 1992 roku. Pływałem na basenie przy ulicy Robotniczej, rowerem jechałem siódemką do Nowego Dworu i bieganie też zaliczyłem na siódemce. Miałem niezłą opiekę na dystansie rowerowym i biegowym. Kierowcą wozu technicznego był mój tata w polonezie Caro oraz kierownik basenu Zenek Mizerski i moja dziewczyna Małgorzata. Oni na trasie podawali mi napoje i mówili czasy.
- To kiedy pierwszy profesjonalny start?
- W 1992 roku w Suszu wystartowałem na Mistrzostwach Polski w Triathlonie na dystansie olimpijskim (były to chyba IV Mistrzostwa organizowane w naszym kraju). Byłem 88. na 170 startujących. Wówczas Susz był nazywany stolicą polskiego triathlonu. Pojechaliśmy pociągiem z Elbląga, z przesiadką w Malborku. I taka ciekawostka: pianki miało chyba tylko 7 osób. Ja też, pożyczoną od jakiegoś strażaka, ciężką niemiłosiernie. W strefie zmian 6 minut zajęło mi jej zdjęcie. Nabrałem doświadczenia i już rok później poprawiłem się o 40 miejsc. 20 kilka minut pływania, godzina z groszem na rowerze i poniżej 40 minut biegu. Wtedy ścigało się na dwóch dystansach: połówka (1,9 km, 90 jazdy na rowerze i 21 km biegu) oraz na dystansie olimpijskim (1,5 km pływania, 40 km każdy na rowerze i 10 km biegu). Nie było pełnego dystansu i konkurencji sprinterskich.
- Jesteś jednym z „ojców“ elbląskiego triathlonu?
- Chyba po dwóch latach, jesienią pojawił się Bogusław Tołwiński, który był łyżwiarzem szybkim i szukał czegoś... Stwierdził, że chciałby wystartować w triathlonie, więc my z Mariuszem, po dwóch sezonach doświadczeni triathloniści [śmiech] wzięliśmy go pod swoje skrzydełka. O pływaniu Boguś nie miał pojęcia, ale panczeniści dużo jeżdżą na rowerze i biegają. Było na czym bazować, chciał żeby mu pomóc właśnie z pływaniem. I to uważam za początek rozwoju triathlonu w naszym mieście. Bo Bogusław miał żyłkę organizatora. Był nauczycielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej nr 16. Namówił mnie, żebym zostawił ratownictwo i przyszedł do szkoły. Rozpocząłem studia zaoczne na gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego oraz pracę w SP 16. Razem zaczęliśmy budować struktury elbląskiego triathlonu. Lekko nie było. W ramach rozgrzewki uczniowie robili 10 kółek wokół szkoły, to było akurat koło trzech kilometrów. Odkryliśmy m. in. Marcina Florka, przyszłego 14-krotnego mistrza Polski, 12. zawodnika Młodzieżowych Mistrzostw Świata w 2006 r. Boguś później zajął się trenowaniem profesjonalnym. Jego zawodnikami byli m. in. Mikołaj Waliński, Michał Majka, Grzegorz Piotrowicz, Ola Wojnarowska, Wojciech Pogorzelski, Krzysztof Wyżlic. Z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to była kuźnia talentów.
- Startowałeś tylko na dystansie olimpijskim?
- Mam na koncie też połówkę (1,9 km pływania, 90 km jazdy na rowerze i 21,5 km biegu). Byłem 11. na Mistrzostwach Polski, co uważam za duży sukces. Pełnego Ironmana nie zrobiłem, nawet nie wystartowałem. Może trzeba było szybciej podjąć pewne decyzje, a nie patrzeć jak się człowiek coraz starszy robi... W 1998 r. wystartowałem też na Pucharze Europy w Suszu. Głównie po wspomnienia: żeby mieć pamiątkę, medal i co opowiadać później. W Pucharze Polski w Kole byłem trzeci w swojej kategorii wiekowej na dystansie olimpijskim. W nagrodę dostałem medal, dyplom i ...pompkę do roweru (uśmiech). Obecnie zawodnicy dostają w nagrodę zegarki o wartości kilku tysięcy złotych, ramy rowerowe o wartości kilkunastu tysięcy złotych i wiele innych cennych nagród. Przy okazji triathlonowych treningów spodobały mi się maratony... W 1995 r. zadebiutowałem na tym dystansie w Maratonie Solidarności w Gdańsku. Pobiegliśmy z Bogusiem, ja w pewnym momencie mówię, że mogę góry przenosić i lecę. Czułem się bardzo dobrze aż do momentu, kiedy w Sopocie Kamiennym Potoku trzeba było podbiec pod górkę. Pierwszy raz w życiu odcięło mi prąd. Biegniesz i stajesz, nie masz siły zrobić kroku. 600 metrów idziesz, żeby 100 metrów podbiec. Do mety tylko patrzyłem, żeby być na mecie przed Bogusiem. 5 kilometrów przed końcem mnie wyprzedził. Dusza byłego biegacza płakała z żalu, ale na mecie przybiliśmy piątkę. Powrót do Elbląga był koszmarem. Nogi mnie tak bolały, że kiedy wysiadłem z pociągu w Elblągu, to po schodach w tunelu szedłem tyłem. Przez tydzień „nóg nie czułem“. Nie mieliśmy wtedy żadnej suplementacji, rehabilitacji, masażystów. Ostatni triathlon zrobiłem w wieku 40 plus. Pojechałem na Puchar Polski do Olsztyna, po to żeby z przytupem zakończyć karierę, świadomie zejść ze sceny i mieć pamiątkowy medal z ostatnich zawodów.
- Masz poczucie niedosytu, że nie zrobiłeś pełnego Ironmana?
- Oczywiście. Jeżeli czegoś żałuję, to tego, że urodziłem się 25 lat za wcześnie. Mając tą wiedzę i takie warunki jakie dziś maja triathloniści myślę, że byłbym w krajowej czołówce bez względu na dystans. Ze swoją determinacją, ambicją stać mnie byłoby na czołową dwudziestkę. I to nie są czcze przechwałki.
arch. prywatne G. Witkowskiego
.
- Tak słucham i myślę o warunkach, w których trenowaliście i startowaliście. To był trochę inny świat...
- Mogę śmiało nazwać się „człowiekiem z żelaza“ biorąc pod uwagę warunki w jakich trenowałem i startowałem. Kiedy rozmawiamy z dzisiejszymi triathlonistami, którzy na zawody przyjeżdżają samochodami w roli pasażera, to często mówią, że wtedy nie daliby rady. My jeździliśmy pociągiem, cały czas pilnując rowerów przed kradzieżą. W 1995 r., albo w 1996 r., już nie pamiętam, razem z Bogusiem i Mariuszem pojechaliśmy na Puchar Polski do Żywca. 16 godzin pociągiem, w tym trzy przesiadki. Przed startem się przespałeś, potem zawody i z powrotem na dworzec. Ale to są tak piękne wspomnienia... Rower składałem sam z części kupionych w sklepach rowerowych, których telefony znalazłem w książce telefonicznej. Pamiętam, że support zamówiłem z Torunia. Przyszedł, ale nie pasował. Odesłałem, wszystko trwa, czas leci, za kilka dni zawody, a ja jestem bez roweru. Na szczęście nowy support zdążył przyjść. Pierwsze buty rowerowe miałem po koledze, który sobie kupił lepsze. Po ciuchy jeździło się do Gdyni, przy ul. Świętojańskiej swój sklep miał Tadeusz Mytnik. Potem w Elblągu przy ul. Słonecznej uruchomił filię. Dziś biegamy, a zegarek wyświetla nam tętno. Tu się pochwalę: potrafiliśmy biegać „na czuja“. Jeżeli założyliśmy, że biegniemy 5 minut na kilometr to bez patrzenia na zegarek plus minus pięć sekund utrzymywaliśmy tempo. Dziś jest łatwiej. Ale Boguś Tołwiński na swoich treningach mówi, żeby cieszyć się biegiem, nie patrzeć na zegarek przy bieganiu rekreacyjnym. Patrzę na ten triathlon dziś w Elblągu i jestem dumny... Super robotę robią Krzysztof Kluge z KlugeTeam i Piotr Różalski z ETT. Jego zawodnicy startowali niedawno na Mistrzostwach Świata. Boguś Tołwiński , który traktuje triathlon jako rekreację i tym przyciąga ludzi. Pokazuje im, że mogą wybrany dystans Ironmana pokonać dla własnej przyjemności.
- Triathlon odbił Ci się na zdrowiu?
- Tak. Przy czym całe życie pracowałem fizycznie, więc to też jakiś wpływ, niekoniecznie pozytywny, na zdrowie miało. Kiedyś trenowaliśmy nie patrząc na tętno... Jak byłem młody, to mogłem góry przenosić. I forsowałem swoje zdrowie. Nie przeszkadzało mi, że jadę 100 kilometrów, biegnę 20 kilometrów, w wodzie spędzam trzy godziny. Młody organizm szybko się regenerował. A teraz wieku prawie 60 lat trzeba płacić rachunki. Jedno bioderko wymienione, drugie czeka w kolejce, podobnie jak oba kolana... O mniejszych problemach nie mówię. To jest właśnie pokłosie braku rehabilitacji, braku suplementacji, beznadziejnego obuwia do biegania...
- Nie żal Ci było jak Twoja córka [Marta Witkowska, elbląska kajakarka - przyp. SM] wybrała kajaki, a nie triathlon?
- To jest dłuższa historia. Oczywiście, że chciałem, żeby poszła w moje ślady. 7 czerwca 2009 r., mam tę datę zapisaną, zabrałem ją na pierwsze zawody triathlonowe, miała wtedy 10 lat. Bardzo dobrze pływała, nawet zdobyła mistrzostwo województwa warmińsko - mazurskiego. Bardzo dobrze biegała, na góralu mogła jechać. Jak ktoś dobrze biega, to na rowerze sobie poradzi. Ale woda była tak zimna, że organizatorzy stwierdzili, że pływania nie będzie, będzie duathlon: rower i bieganie. Marta reprezentująca elbląskiego Orła pojawiła się na siłowni przystani kajakowej przy ul. Radomskiej. Tam zakolegowała się z Piotrkiem Rękawikiem. Ten ją poprosił, żeby nauczyła go nawrotów na pływalni, a w zamian za to on miał ją nauczyć pływać na kajaku. I jest taki wywiad Marty, w którym ona mówi, że jak wsiadła do kajaka, to już w nim została. Moje serce triathlonisty krwawiło z rozpaczy. Przeprowadziliśmy ze sobą poważną rozmowę, mieliśmy kilka cichych dni... Mam taką nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Ona pływa już tylko rekreacyjnie, ale ostatnio weszła do basenu i „bez niczego“ przepłynęła 2 kilometry ze średnią 1,26 minuty na 100 metrów. Najszybsza setka to 1,06 minuty. To jest bardzo dobry czas... Na rolkach od niechcenia też przejechała 50 kilometrów. „Dychę“ biega dla relaksu. Na rowerze codziennie jeździ do pracy i z pracy, z Gdyni do Sopotu i z powrotem... Gdyby tylko znalazł się odpowiedni trener, który by ją przekonał, że jeszcze ze swoim charakterem może w triathlonie w swojej kategorii wiekowej (25 lat) jeszcze namieszać.
Marta Witkowska (fot. Michał Skroboszewski, arch. portEl.pl)
.
- Ale to kajak był jej miejscem na ziemi.
- W 2014 r. na Międzynarodowych Mistrzostwach Polski w Maratonie Kajakowym Marta w dwójce z Marceliną Kreczman wywalczyła brązowy medal. Swój pierwszy medal Mistrzostw Polski. Podszedłem wtedy i ją przeprosiłem. Zrozumiałem, że nie miałem racji. Zobaczyłem, że dziewczyna ma talent. Przy okazji wtedy zaczęła się moja przygoda i miłość do kajaków. Zaangażowaliśmy się mocno z moją żoną. Gosia ogarniała księgowość w sekcji, która jeszcze wtedy była w Olimpii. Organizowała obozy sportowe, zgłoszenia na zawody, pozyskiwała fundusze. Ja się zająłem promocją medialną. Zawsze na koniec sezonu organizowaliśmy z małżonką tzw. „Piaskownicę” w szkole ekologicznej w Piaskach. Była to integracja środowiska kajakowego, na którą zapraszaliśmy wszystkich zainteresowanych. Na pierwszą „Piaskownicę” zaprosiliśmy ówczesnych mistrzów świata i wicemistrzów Europy juniorów w czwórce. Jednym z nich był Przemysław Korsak, obecnie nasz olimpijczyk z Elbląga. Inicjatywa umarła, ale może jeszcze się wskrzesi. Godziny filmów, setki zdjęć z czasów kajakarskiej Olimpii posiadamy w domu. Kiedy zmieniliśmy barwy klubowe i przeszliśmy do Silvanta Kajak Elbląg, wiele rzeczy się zmieniło i trochę z Gosią się wycofaliśmy.
- Z tym, że Adam też poszedł w kajaki nie miałeś już problemów?
- To była inteligentna szpileczka wbita tatusiowi przez Martę. Bo to ona zabrała Adasia na przystań. Jego pierwszym trenerem byłMirosław Kreczman, obecnie trenuje pod okiem Wojciecha Załuskiego. Krążyła taka anegdota opowiadana przez trenera Mirka, że Adaś jak wszedł na kajak zwanym bączkiem, to jako jedyny zawodnik płynął nim prosto. W 2016 r. zadzwonił do mnie z Wolsztyna i powiedział, że został Mistrzem Polski Młodzików na dwójce z Przemkiem Rojkiem. Elbląg czekał 26 lat na taki medal. W następnym roku pojechaliśmy na Mistrzostwa Polski w Maratonie. Wszyscy mówili, że to jest najpiękniej technicznie wiosłująca dwójka w Polsce. Na długich dystansach wygrywali z kim chcieli. Nawet z przyszłym olimpijczykiem z Paryża Jakubem Stepunem. Pamiętam jeszcze Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży, pierwszy rok juniora młodszego. Startowali z Przemkiem Rojkiem w dwójce na 1000 metrów. Obok zdjęcia robiła Beata Sokołowska, brązowa medalistka z Sydney. Powiedziała, że chłopaki wyścig taktycznie rozegrali w olimpijskim stylu. Dawno tak pięknego taktycznego wyścigu nie widziała. Jeszcze 150 - 200 metrów przed metą byli na czwartej pozycji, a potem włączyli dopalacz. Co do triathlonu... Adaś ostatnio wszedł do basenu i wyszedł po przepłynięciu 7 kilometrów też z całkiem niezłą średnią. Może te geny triathlonisty się uaktywniły.
- Kiedy Marta rozpoczynała karierę, Ty wiedziałeś z jakimi wyrzeczeniami wiąże się kariera sportowa. To jest trening o godzinie 6. rano, potem do szkoły, potem na trening, brak życia prywatnego...
- Marta... jest osobą bardzo sumienną. Potrafiła połączyć sport z nauką. I to nie jest oklepany banał. Na zgrupowaniach, poza domem spędzała 240 dni. Jednocześnie w roku, Była uczennicą I Liceum Ogólnokształcącego w Elblągu - szkoły z wysokim poziomem nauczania. Skończyła to liceum z czerwonym paskiem na świadectwie, zdała maturę „z wyróżnieniem“, jakbym to określił. Uczyła się na obozach sportowych, kadra jej jakąś pomoc w nauce zaoferowała. W szkole „fizycznie“ była kilka, może kilkanaście dni w roku. Miała zorganizowane 24 godziny na dobę, od pobudki do czasu na sen. Na „robienie głupot“ nie miała już siły. Predyspozycje jakieś miała, bo kadra ją zauważyła. Startowała na Mistrzostwach Świata Juniorów, Mistrzostwach Europy Juniorów, jest medalistką Mistrzostw Europy w maratonie kajakowym w Moskwie z 2021 r. Pewnego dnia powiedziała, że takich dziewczyn jak ona jest 20 w Polsce. I żeby się przebić musiałaby jeszcze więcej poświęcić niż do tej pory. A ona już nie ma siły. I skończyło się... Zdobyła kilkadziesiąt medali Mistrzostw Polski na różnych dystansach. Jestem z niej dumny...
- Z drugiej strony patrzyłeś jak Adam może przedwcześnie zakończyć karierę z powodu kontuzji. Patrzyłeś i walczyłeś wydawać by się mogło z przeznaczeniem...
- To była długa walka. Po pierwszej fali kontuzji Adaś wrócił dwa miesiące przed Mistrzostwami Polski. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to dopiero początek. Mieliśmy rok przerwy. Pamiętam słowa Mirka Kreczmana [trener kajakarstwa - przyp. SM], który powiedział, że nie widział zawodnika, który po roku przerwy wrócił w tak spektakularny sposób. Wtedy w dwójce z Igorem Komorowskim zdobyli wicemistrzostwo Polski na 200 metrów. Przegrali o 0,6 sekundy z Jakubem Stepunem, obecnym olimpijczykiem. To były niezwykle budujące słowa i kop mobilizacyjny. Zarówno dla mnie, jak i dla Adasia. Potem pojechał na Mistrzostwa Polski na Długich Dystansach do Krakowa. Beze mnie. I tam „poszedł na całość“. Dosłownie „w trupa“. Jest ambitny, razem z Przemkiem Rojkiem płynęli po medal. Trzy, może cztery kilometry do mety odcięło mu prąd, doszło do omdlenia. Przypływa łódź ratownicza, prosto z trasy zabierają go do karetki. Nie chcesz wiedzieć, co czuje rodzic, kiedy nie wiadomo co się dzieje z jego dzieckiem na drugim końcu Polski. Potem Przemek Rojek opowiadał, że słyszał jak w pewnym momencie Adaś po prostu charczał, walczył o oddech. Walka z kontuzją trwała 1,5 roku. Przegadaliśmy i przepłakaliśmy wiele dni i nocy. Za bardzo nie wierzyłem jak mówił, że chce wrócić, że da radę. Nikt nie wierzył w to, że wróci. Dostaliśmy nawet oferty odkupienia sprzętu. Bolało i to mocno. Wspierałem Adasia, próbowałem motywować i dużo, bardzo dużo rozmów... I kasa, kasa, kasa... Władowaliśmy ogromne ilości pieniędzy. Był taki okres, że schodził na wodę i mówił, że nie daje rady, że znów coś go boli... Rozbudowywały mu się mięśnie, które naciskały na nerwy w rękach. Ból był taki, że nie był w stanie utrzymać wiosła. Doktor Mirosław Kulmaczewski z elbląskiego szpitala najpierw naprawił prawą rękę. Po jakimś czasie wróciliśmy, naprawił lewą... Do tego doszły jeszcze inne schorzenia. Jeździliśmy po lekarzach, rehabilitacjach. Lekarz na kadrze stwierdził: Adaś, ale ty jesteś po prostu zajechany. Odpocznij, zrób sobie przerwę. Jesteś juniorem, jeszcze masz czas, wrócisz do ścigania... Zrobiliśmy sobie przerwę i walczyliśmy o powrót do pełnej sprawności. Wszystko na własny koszt...
Adam Witkowski (z prawej) i Przemek Rojek ze złotymi medalami Mistrzostw Polski Młodzików na K2 2000m w Bydgoszczy w 2016 r. (arch. portEl.pl)
.
- Udało się, widziałem jak w Bydgoszczy, jak chłopaki zdobyli złoto w czwórce na 500 metrów, to ci się oczy zaszkliły... [Czwórka Silvant Kajak Elbląg w składzie: Igor Komorowski, Przemysław Rojek, Przemysław Korsak, Adam Witkowski zdobyła mistrzostwo Polski seniorów - przyp. SM]
- Widziałem po jego minie, jak to przeżył. Adaś w tej ekipie jest najmniejszy. To było zwieńczenie długiej drogi i ogromnie Adasia otworzyło. Dało takiego kopniaka motywacyjnego. Na Młodzieżowych Mistrzostwach Polski Przemka Korsaka zastąpił Mikołaj Kot i chłopaki zdobyli srebro przegrywając tylko z MKS Czechowice - Dziedzice, gdzie trzech na czterech kajakarzy to byli aktualni mistrzowie świata. Napisałem w swoich mediach społecznościowych, że ten medal kosztował nas blisko 38 tysięcy złotych. Podczas wychodzenia z kontuzji spisywałem każdy wydatek: paliwo, wizyty u lekarzy, fizjoterapeutów itp... Rok i 8 miesięcy wydatków. Pod względem finansowym kajaki to nie jest dobry biznes. Stypendium od miasta wynosi 175 zł miesięcznie przez 8 miesięcy. Nie mówię, żeby się skarżyć, może lepiej o finansach mówić nie będę... Pod względem finansowym bycie mistrzem Polski w Elblągu się nie opłaca. To nie ta skala, ale najłatwiej to widać na przykładzie Agnieszki Radwańskiej, której rodzina się wyprzedawała, aby dać jej szansę na odniesienie sukcesu. Wydajesz te pieniądze i nie masz pewności czy kontuzja nie wróci i on tej kariery za miesiąc nie skończy definitywnie. Wróciliśmy po dwóch latach. Zasuwałem po 14 godzin dziennie 7 dni w tygodniu, żeby zarobić po to żeby mógł wrócić. Teraz stawiamy wszystko na jedną kartę. Najwyżej będę zasuwał po 15 godzin. Mamy najlepszą w Polsce osadę na czwórce. Mamy pięciu bardzo dobrych kajakarzy, którzy mogą rywalizować o miejsce w niej... To tylko wyjdzie na dobre
- To ile powinno wynosić stypendium?
- Popatrzmy na to jak na wydatki na promocję miasta przez sport. Oni są z zawodu sportowcami. Wkładają w to całe swoje życie, setki godzin treningu. Jeżeli pójdą do „normalnej“ pracy nie osiągną wyników na obecnym poziomie. A muszą osiągać na jeszcze wyższym, żeby nam świat nie odjechał. Trzy tysiące złotych „na rękę“. To moim zdaniem nie są w skali Elbląga jakieś ogromne pieniądze, a pozwoliłyby kajakarzom, żeby się nie martwili czy mają na odżywki. To nie jest motywujące dla dorosłego faceta, jak musi prosić rodziców o pieniądze... Miasto mówi, ze daje możliwość bezpłatnego korzystania z infrastruktury sportowej. Ja to już miałem w latach 80. tych. To nie jest żadna nowość. Rozmawiałem, kiedyś z Adamem, co mu daje tytuł mistrza Polski oprócz satysfakcji. Mi, jako jego tacie, dumę z syna i nic poza tym. Proszę sobie wyobrazić, że w nagrodę za tytuł Mistrza Polski na dwójce na 10000 metrów otrzymujesz kubek do herbaty... rozumiesz to, kubek!!! To pokazuje jak się traktuje takich zawodników, jak się ich docenia. Jaka może być motywacja dla takiego młodego zawodnika do dalszej niesamowicie ciężkiej pracy. Ja jestem ciekawy czy ktoś stojący z boku ogarnia te słowa „jestem mistrzem Polski, reprezentuję miasto Elbląg”.
- Teraz uczysz dzieci pływać. Jak to wygląda? Bo dorośli jęczą, że dzieci siedzą przed komputerem.
- Z mniejszymi lub większymi przerwami od 1989 r. To jest moja pasja. W ciągu blisko 30 lat praktyki w nauczaniu pływania mam już swoją metodę. Uczę szybko, bezstresowo... Nauka pływania sprawia mi ogromną przyjemność ale to opowieść na kolejny wywiad.
- Dziękuję za rozmowę.