Andrzej Śliwka, kandydat na prezydenta Elbląga ma ostatnio pecha. Najpierw afera z radnym z jego obozu politycznego, a wczoraj napadł go na korytarzach sejmowych reporter TVN-u (jakże by inaczej) i zadał pytanie czy wierzy w to, co Antoni Macierewicz ustalił w ramach prac swojej komisji.
Z przykrością stwierdzam, że sprawcą całego zamieszania jest prezes Kaczyński, który na pytanie innego dziennikarza stwierdził autorytatywnie i właściwą sobie dezynwolturą, że tylko kompletni durnie mogą nie wierzyć w zamach. Oczywiście wypowiedź ta w żadnym stopniu nie dzieli Polaków, jakby to nieprzychylne prezesowi media chciały przedstawić. To tylko złe języki wszystko wykoślawiają. Dziennikarze jednak jak te hieny rzucili się odpytywać posłów. Bęc i padło na naszego kandydata. Jak pech to pech.
Powiedzieć, że wił się jak piskorz, to nic nie powiedzieć. Usłyszeliśmy jedynie, że podkomisja smoleńska Antoniego Macierewicza zatrudniała rzetelnych specjalistów i ekspertów. Można sobie zadać pytanie, czy pan poseł Śliwka unikał jednoznacznej odpowiedzi dlatego, że nie wierzy w brednie posła Macierewicza, ale nie chciał wyjść na durnia (w oczach prezesa), czy wierzy w wybuchy, ale nie chce być postrzegany jako dureń przez znaczną część wyborców. Oczywiście tylko tych, którzy zgodnie z jednoznaczną opinią prezesa sami są durniami. Bycie politykiem panie Andrzeju (sorry za to spoufalanie, ale jesteśmy kolegami z tego samego liceum), to ciągła walka o przetrwanie, no ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Dlatego myślę, że elblążanie mają prawo usłyszeć jednoznaczną odpowiedź na pytanie, które zadał dziennikarz. Warto wiedzieć kogo będziemy wybierać 21 kwietnia. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że od tego jaki jest ogląd rzeczywistości dokonywany przez kandydata na prezydenta, jak mocno trzyma się faktów, a jak bardzo wierzy w urojenia, zależy pomyślność naszego miasta.
Dla ułatwienia przypomnę kilka faktów, które panu posłowi w wirze kampanii wyborczej mogły umknąć. Szef zespołu prokuratorów powołany przez ministra Ziobrę do zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej oświadczył ostatnio, że zamówione przez podkomisję Macierewicza w USA badania dowodzą niezbicie, że zderzenie ze słynną brzozą mogło doprowadzić do takiego właśnie przebiegu katastrofy z jaką mieliśmy do czynienia czternaście lat temu. Inny biegły ze Stanów nie doszukał się na nagraniu z kokpitu samolotu żadnego dźwięku, który przypominałby choć trochę wybuch. Ponadto na zwłokach 80 ofiar tego wypadku wyciągniętych z grobu na życzenie Macierewicza, nie znaleziono śladów wybuchu. Pan prokurator dodał, że podkomisja smoleńska publikowała zmanipulowane lub wyrwane z kontekstu fragmenty ustaleń biegłych lub nie publikowała ich wcale, bo nie pasowały do założonej z góry tezy o wybuchu.
Na koniec jeszcze jedno sprostowanie panie Andrzeju, w podkomisji smoleńskiej wbrew temu co Pan mówił, w zasadzie nie było żadnych specjalistów ani ekspertów od badania wypadków katastrof i wypadków lotniczych. W jej składzie można za to znaleźć muzykolożkę, architekta, artystę plastyka, psycholożkę, inżynierów budownictwa i jeszcze parę innych ciekawych profesji. Ktoś w tym zespole podobno nawet często latał samolotem (w fotelu pasażera). Jedynie obecność psycholożki wśród tych "ekspertów" wydaje się być uzasadniona.
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Macierewicz nie powołał mojej skromnej osoby do tego szacownego grona. Robiłem dyplom z wytrzymałości konstrukcji lotniczych, trochę latałem (za sterami), a w Dęblinie szkolono mnie na nawigatora naprowadzania. Chętnie bym przytulił chociaż trochę z tych kilkudziesięciu milionów jakie wpompowano z naszych podatków w tę komisję. Niestety chyba moje kwalifikacje trochę odstawały od normy przyjętej przez Macierewicza, co mogłoby powodować lekki dyskomfort u pozostałych członków komisji.
Panie Andrzeju, jeśli znajdzie Pan w sobie odwagę, aby jasno się określić i odpowiedzieć na pytanie w ile wybuchów Pan wierzy – zero, jeden czy dwa, to służymy naszymi skromnymi łamami. Proszę pamiętać – ta odpowiedź się nam, wyborcom należy.