
Istotna jest kwestia krajobrazu. Tam, gdzie krajobraz jest wyjątkowy – np. na Wysoczyźnie Elbląskiej – w życiu żadnych wiatraków nie powinno się stawiać, bo to jest piękno samo w sobie – mówi marszałek województwa warmińsko-mazurskiego Jacek Protas. Z Jackiem Protasem rozmawiam o energii odnawialnej, o konflikcie wokół podelbląskich wiatraków i o tym, co w tej sprawie może zrobić samorząd województwa.
O konflikcie wokół wiatraków czytaj też: „Pikieta z wiatrem w tle” i „Może jednak referendum?”.
Piotr Derlukiewicz: – Przez Elbląg przetaczają się kolejne protesty przeciw wiatrakom na Żuławach. Nasze państwo nie sprecyzowało dotąd stanowiska w tej sprawie, odpowiedzialność spada na małe gminy. Władze samorządowe naszego województwa nie są w tej sprawie decydentem – tak stanowi prawo, ale pewnie mają swoją opinię na ten temat. Jakie jest Pańskie zdanie?
Jacek Protas, marszałek województwa warmińsko-mazurskiego: – To nie jest tylko moje zdanie, to jest oficjalne stanowisko Zarządu Województwa – że energetyka wiatrowa, owszem, ale wszędzie tam, gdzie nie ma naturalnych walorów krajobrazowych, gdzie wiatraki tych walorów nie zepsują. Nie oszukujmy się, województwo ma 24 tysiące kilometrów kwadratowych, są miejsca naturalnie piękne i są takie, że czy ten wiatrak będzie tam stał, czy nie, nic wielkiego się nie wydarzy.
– A na Żuławach?
– To zależy, w którym miejscu, bo Żuławy to jest również wielki obszar. Myślę sobie, że i tam są miejsca, gdzie nie ma aż takich walorów krajobrazowych, wówczas nie robiłbym z tego tragedii.
– A wokół Elbląga – w Janowie i Adamowie?
– Wiatraki tak naprawdę nie są żadnym zagrożeniem dla zdrowia człowieka, bo się ich nie buduje w obszarach zabudowanych. Natomiast powtarzam – istotna jest kwestia krajobrazu. Czy chcemy, żeby wiatraki były częścią tego krajobrazu, czy też nie. Tam, gdzie krajobraz jest wyjątkowy – np. na Wysoczyźnie Elbląskiej – w życiu żadnych wiatraków nie powinno się stawiać, bo to jest piękno. Sam pierwszy bym protestował. Natomiast na wypłaszczeniach, na terenach wykorzystywanych rolniczo – bo jedno drogiemu nie przeszkadza – dlaczego nie. Świat idzie w tym kierunku.
– Ostatnio bardziej w kierunku morza...
– To prawda, kraje nadmorskie, takie jak Holandia czy Niemcy, wynoszą już wiatraki na samo morze, ale też nie brakuje tam wiatraków na lądzie. To jest tendencja. Są na morzu tereny nieżeglowne, płycizny. Tam nie ma żeglugi, nie ma połowów, tam można stawiać wiatraki. A wiadomo, że na morzu warunki wiatrowe są lepsze niż na lądzie.
– Co może w tej sprawie zrobić samorząd województwa?
– My mamy swoje przemyślenia jako samorząd województwa, ale tak naprawdę nie możemy wpływać na decyzje, nie możemy nikomu zabronić, bo to gminy decydują. Niestety, w Polsce tak jest to skonstruowane, że wojewódzki plan zagospodarowania przestrzennego nie jest dokumentem, który wszystkich obowiązuje. On tylko wskazuje kierunki rozwoju, nie jest aktem prawa.
– Kto wydaje zezwolenie na budowę wiatraków?
– W przypadku tych podelbląskich wsi – powiat elbląski. Gminy nie wydają zezwoleń na budowę.
Skąd brać zieloną energię?
– Wiatr to odnawialne źródło energii. Stąd i z naszego członkowstwa w Unii Europejskiej bierze się tak duże ostatnio zainteresowanie wiatrakami.
– Nie można w czambuł potępiać wiatraków, nie można iść pod prąd. Energetyka wiatrowa jest nam potrzebna, bo mamy również pewne zobowiązania, jeśli chodzi o Unię Europejską. Do roku 2020 20 procent naszej energii powinno pochodzić ze źródeł odnawialnych, jako krajowi daleko nam jeszcze do tego. Wprawdzie nasze województwo jest w tej materii nie wiem, czy nie pierwsze w kraju, bo w tej chwili 10,72 proc. energii wytwarzanej w regionie pochodzi ze źródeł odnawialnych, ale w skali kraju jest to znacznie mniej. Więc rodzi się pytanie – z czego pozyskiwać tę energię? W naszym regionie jako pierwszą postawiłbym biomasę. Z tym, że rzuciliśmy się na wykorzystanie zbóż i innych roślin jadalnych, a w tej chwili raptem się okazało, że nam tych zbóż i innych roślin zaczyna brakować. Na drugim miejscu stawiałbym biogazownie.
– Pewnie też będą protesty.
– Pewnie tak, bo to jednak trochę śmierdzi, ale na odległość kilometra, więc jak się ustanowi dwukilometrową strefę buforową, nie powinno to być dokuczliwe. Czeka nas to na pewno, bo cały świat to robi. Różnego rodzaju odpady zwierzęce i roślinne utylizuje się i jeszcze odzyskuje się z tego energię.
– A małe elektrownie wodne?
– Z wody za dużo już nie „wyciągniemy”, dlatego, że nasze rzeki to raczej rzeczki i tam, gdzie było można, elektrownie wodne już się pojawiły. Więc zostaje słońce i wiatr. Ze słońcem też nie poszalejemy w naszych warunkach klimatycznych. Chociaż kolektory słoneczne są coraz sprawniejsze, ale mimo wszystko, żeby osiągnąć jakieś dobre wskaźniki, musielibyśmy stawiać całe hektary kolektorów słonecznych. Też będą protesty, bo hektary kolektorów szpecą krajobraz tak, jak farmy wiatrowe. Ale nie ma nic za darmo – coś za coś? Wiatraki widać na kilometry, to wielkie budowle. W okolicach Kętrzyna postawiono farmę wiatrową, trudno mi było przywyknąć do tego widoku, ale akurat w tym miejsc nieszczególnie mi to przeszkadzało.
W Szwecji jest inaczej
– Jak problem wiatraków rozwiązywany jest w krajach zachodniej Europy?
– Tam, gdzie wiatraków jest więcej niż u nas, wbrew pozorom przepisy są bardziej restrykcyjne, a regiony wyposażono w narzędzia. To regiony wskazują, gdzie można stawiać farmy wiatrowe. Nie jest tak, jak w Polsce. U nas inwestor sprawdza, gdzie są dobre warunki wietrzne i zaczyna procedurę. Tam region wskazuje: tu i tu można, w innych miejscach proszę nawet nie próbować.
– W jaki sposób wyznacza się takie miejsca?
– Na mapę nakłada się kolejne kalki, gdzie wszystkie parametry są brane pod uwagę. Załóżmy, odległość od skupisk ludzkich – na mapie zaznacza się wszystkie te miejsca, gdzie nie można stawiać wiatraków z tego względu. Na drugiej mapie – trasy przelotów ptaków. Na trzeciej – walory krajobrazowe. Itd. Potem, jak się te wszystkie mapy na siebie nałoży, zostaje kilka pustych pól. Usuwa się te zbyt małe, żeby przedsięwzięcie, czyli farma wiatrowa, było ekonomicznie uzasadnione i pozostaje dosłownie kilka miejsc w regionie, gdzie farmy wiatrowe można stawiać. Tak jest np. w Szwecji.
– Jako samorząd województwa nie możecie robić tego samego?
– Moglibyśmy to robić, ale co z tego, że my to zrobimy. Nie mamy takich narzędzi, jak województwa szwedzkie, które zmuszałyby samorządy gminne do stosowania się do wskazań takich map. Jeśli należałoby to do moich kompetencji, z pewnością wypełniłbym swoje obowiązki, zrobiłbym taką mapę i powiedział, że z takich a takich względów farmy wiatrowe w województwie warmińsko-mazurskim można budować tylko tu, tu i tu. Ale dzisiaj nie mam takiego umocowania prawnego, decyduje kto inny...
Zapytajmy mieszkańców
– Dlaczego na wiatraki wójtowie i burmistrzowie na ogół się godzą?
– Ze względów finansowych, zwłaszcza wójtowie czy burmistrzowie tych słabszych ekonomicznie gmin, żyjących tylko z podatku rolnego. Dodatkowy dochód z tytułu ulokowania tego rodzaju instalacji stanowi często 20 procent budżetu gminy.
– To dobry biznes dla inwestora?
– Stawianie wiatraków będzie bardzo korzystne, dopóki te inwestycje będą dotowane. Jeśli inwestorzy będą je musieli stawiać za własne pieniądze, to czas zwrotu wzrośnie do 25 lat i zainteresowanie z pewnością spadnie. Dzisiaj czas zwrotu jest znacznie krótszy.
– Przeciwnicy wiatraków protestują na ulicach, pod urzędami gmin... W tej sprawie równie dużo jest argumentów za, jak i przeciw. Czy o budowie wiatraków nie powinno się rozstrzygać poprzez gminne referendum?
– To jest jakiś pomysł, tylko nie należałoby do tego wszystkiego „wsadzać” polityki. Wójt będzie za, bo gdyby nie był za, to w ogóle nie byłoby problemu. Ludzie wójta będą za, będą mobilizować swoich zwolenników i może się to przerodzić w referendum w sprawie poparcia lub odwołania wójta. A wszystkie merytoryczne treści tego sporu zejdą na dalszy plan.
– To zagrożenie wynika może z faktu, że referendum gminne, ten ważny przecież instrument demokracji, stosowane jest niezmiernie rzadko, a jeśli już, to prawie wyłącznie właśnie jako sposób na odwołanie władz samorządowych. Przez to jest ono tak mocno upolitycznione. Może warto zacząć pytać o zdanie mieszkańców w innych sprawach?
– W takich sprawach – jak najbardziej, dlaczego nie. Może by się to upowszechniło i ludzie chętniej uczestniczyliby w tego rodzaju wydarzeniach, istotnych dla lokalnej społeczności. Nauczyliby się wyrażać swoje opinie, zaczęliby masowo odczuwać taką potrzebę, bo wiedzieliby, że to od nich zależy, czy te wiatraki powstaną, czy nie. To nie jest zła myśl.
Piotr Derlukiewicz: – Przez Elbląg przetaczają się kolejne protesty przeciw wiatrakom na Żuławach. Nasze państwo nie sprecyzowało dotąd stanowiska w tej sprawie, odpowiedzialność spada na małe gminy. Władze samorządowe naszego województwa nie są w tej sprawie decydentem – tak stanowi prawo, ale pewnie mają swoją opinię na ten temat. Jakie jest Pańskie zdanie?
Jacek Protas, marszałek województwa warmińsko-mazurskiego: – To nie jest tylko moje zdanie, to jest oficjalne stanowisko Zarządu Województwa – że energetyka wiatrowa, owszem, ale wszędzie tam, gdzie nie ma naturalnych walorów krajobrazowych, gdzie wiatraki tych walorów nie zepsują. Nie oszukujmy się, województwo ma 24 tysiące kilometrów kwadratowych, są miejsca naturalnie piękne i są takie, że czy ten wiatrak będzie tam stał, czy nie, nic wielkiego się nie wydarzy.
– A na Żuławach?
– To zależy, w którym miejscu, bo Żuławy to jest również wielki obszar. Myślę sobie, że i tam są miejsca, gdzie nie ma aż takich walorów krajobrazowych, wówczas nie robiłbym z tego tragedii.
– A wokół Elbląga – w Janowie i Adamowie?
– Wiatraki tak naprawdę nie są żadnym zagrożeniem dla zdrowia człowieka, bo się ich nie buduje w obszarach zabudowanych. Natomiast powtarzam – istotna jest kwestia krajobrazu. Czy chcemy, żeby wiatraki były częścią tego krajobrazu, czy też nie. Tam, gdzie krajobraz jest wyjątkowy – np. na Wysoczyźnie Elbląskiej – w życiu żadnych wiatraków nie powinno się stawiać, bo to jest piękno. Sam pierwszy bym protestował. Natomiast na wypłaszczeniach, na terenach wykorzystywanych rolniczo – bo jedno drogiemu nie przeszkadza – dlaczego nie. Świat idzie w tym kierunku.
– Ostatnio bardziej w kierunku morza...
– To prawda, kraje nadmorskie, takie jak Holandia czy Niemcy, wynoszą już wiatraki na samo morze, ale też nie brakuje tam wiatraków na lądzie. To jest tendencja. Są na morzu tereny nieżeglowne, płycizny. Tam nie ma żeglugi, nie ma połowów, tam można stawiać wiatraki. A wiadomo, że na morzu warunki wiatrowe są lepsze niż na lądzie.
– Co może w tej sprawie zrobić samorząd województwa?
– My mamy swoje przemyślenia jako samorząd województwa, ale tak naprawdę nie możemy wpływać na decyzje, nie możemy nikomu zabronić, bo to gminy decydują. Niestety, w Polsce tak jest to skonstruowane, że wojewódzki plan zagospodarowania przestrzennego nie jest dokumentem, który wszystkich obowiązuje. On tylko wskazuje kierunki rozwoju, nie jest aktem prawa.
– Kto wydaje zezwolenie na budowę wiatraków?
– W przypadku tych podelbląskich wsi – powiat elbląski. Gminy nie wydają zezwoleń na budowę.
Skąd brać zieloną energię?
– Wiatr to odnawialne źródło energii. Stąd i z naszego członkowstwa w Unii Europejskiej bierze się tak duże ostatnio zainteresowanie wiatrakami.
– Nie można w czambuł potępiać wiatraków, nie można iść pod prąd. Energetyka wiatrowa jest nam potrzebna, bo mamy również pewne zobowiązania, jeśli chodzi o Unię Europejską. Do roku 2020 20 procent naszej energii powinno pochodzić ze źródeł odnawialnych, jako krajowi daleko nam jeszcze do tego. Wprawdzie nasze województwo jest w tej materii nie wiem, czy nie pierwsze w kraju, bo w tej chwili 10,72 proc. energii wytwarzanej w regionie pochodzi ze źródeł odnawialnych, ale w skali kraju jest to znacznie mniej. Więc rodzi się pytanie – z czego pozyskiwać tę energię? W naszym regionie jako pierwszą postawiłbym biomasę. Z tym, że rzuciliśmy się na wykorzystanie zbóż i innych roślin jadalnych, a w tej chwili raptem się okazało, że nam tych zbóż i innych roślin zaczyna brakować. Na drugim miejscu stawiałbym biogazownie.
– Pewnie też będą protesty.
– Pewnie tak, bo to jednak trochę śmierdzi, ale na odległość kilometra, więc jak się ustanowi dwukilometrową strefę buforową, nie powinno to być dokuczliwe. Czeka nas to na pewno, bo cały świat to robi. Różnego rodzaju odpady zwierzęce i roślinne utylizuje się i jeszcze odzyskuje się z tego energię.
– A małe elektrownie wodne?
– Z wody za dużo już nie „wyciągniemy”, dlatego, że nasze rzeki to raczej rzeczki i tam, gdzie było można, elektrownie wodne już się pojawiły. Więc zostaje słońce i wiatr. Ze słońcem też nie poszalejemy w naszych warunkach klimatycznych. Chociaż kolektory słoneczne są coraz sprawniejsze, ale mimo wszystko, żeby osiągnąć jakieś dobre wskaźniki, musielibyśmy stawiać całe hektary kolektorów słonecznych. Też będą protesty, bo hektary kolektorów szpecą krajobraz tak, jak farmy wiatrowe. Ale nie ma nic za darmo – coś za coś? Wiatraki widać na kilometry, to wielkie budowle. W okolicach Kętrzyna postawiono farmę wiatrową, trudno mi było przywyknąć do tego widoku, ale akurat w tym miejsc nieszczególnie mi to przeszkadzało.
W Szwecji jest inaczej
– Jak problem wiatraków rozwiązywany jest w krajach zachodniej Europy?
– Tam, gdzie wiatraków jest więcej niż u nas, wbrew pozorom przepisy są bardziej restrykcyjne, a regiony wyposażono w narzędzia. To regiony wskazują, gdzie można stawiać farmy wiatrowe. Nie jest tak, jak w Polsce. U nas inwestor sprawdza, gdzie są dobre warunki wietrzne i zaczyna procedurę. Tam region wskazuje: tu i tu można, w innych miejscach proszę nawet nie próbować.
– W jaki sposób wyznacza się takie miejsca?
– Na mapę nakłada się kolejne kalki, gdzie wszystkie parametry są brane pod uwagę. Załóżmy, odległość od skupisk ludzkich – na mapie zaznacza się wszystkie te miejsca, gdzie nie można stawiać wiatraków z tego względu. Na drugiej mapie – trasy przelotów ptaków. Na trzeciej – walory krajobrazowe. Itd. Potem, jak się te wszystkie mapy na siebie nałoży, zostaje kilka pustych pól. Usuwa się te zbyt małe, żeby przedsięwzięcie, czyli farma wiatrowa, było ekonomicznie uzasadnione i pozostaje dosłownie kilka miejsc w regionie, gdzie farmy wiatrowe można stawiać. Tak jest np. w Szwecji.
– Jako samorząd województwa nie możecie robić tego samego?
– Moglibyśmy to robić, ale co z tego, że my to zrobimy. Nie mamy takich narzędzi, jak województwa szwedzkie, które zmuszałyby samorządy gminne do stosowania się do wskazań takich map. Jeśli należałoby to do moich kompetencji, z pewnością wypełniłbym swoje obowiązki, zrobiłbym taką mapę i powiedział, że z takich a takich względów farmy wiatrowe w województwie warmińsko-mazurskim można budować tylko tu, tu i tu. Ale dzisiaj nie mam takiego umocowania prawnego, decyduje kto inny...
Zapytajmy mieszkańców
– Dlaczego na wiatraki wójtowie i burmistrzowie na ogół się godzą?
– Ze względów finansowych, zwłaszcza wójtowie czy burmistrzowie tych słabszych ekonomicznie gmin, żyjących tylko z podatku rolnego. Dodatkowy dochód z tytułu ulokowania tego rodzaju instalacji stanowi często 20 procent budżetu gminy.
– To dobry biznes dla inwestora?
– Stawianie wiatraków będzie bardzo korzystne, dopóki te inwestycje będą dotowane. Jeśli inwestorzy będą je musieli stawiać za własne pieniądze, to czas zwrotu wzrośnie do 25 lat i zainteresowanie z pewnością spadnie. Dzisiaj czas zwrotu jest znacznie krótszy.
– Przeciwnicy wiatraków protestują na ulicach, pod urzędami gmin... W tej sprawie równie dużo jest argumentów za, jak i przeciw. Czy o budowie wiatraków nie powinno się rozstrzygać poprzez gminne referendum?
– To jest jakiś pomysł, tylko nie należałoby do tego wszystkiego „wsadzać” polityki. Wójt będzie za, bo gdyby nie był za, to w ogóle nie byłoby problemu. Ludzie wójta będą za, będą mobilizować swoich zwolenników i może się to przerodzić w referendum w sprawie poparcia lub odwołania wójta. A wszystkie merytoryczne treści tego sporu zejdą na dalszy plan.
– To zagrożenie wynika może z faktu, że referendum gminne, ten ważny przecież instrument demokracji, stosowane jest niezmiernie rzadko, a jeśli już, to prawie wyłącznie właśnie jako sposób na odwołanie władz samorządowych. Przez to jest ono tak mocno upolitycznione. Może warto zacząć pytać o zdanie mieszkańców w innych sprawach?
– W takich sprawach – jak najbardziej, dlaczego nie. Może by się to upowszechniło i ludzie chętniej uczestniczyliby w tego rodzaju wydarzeniach, istotnych dla lokalnej społeczności. Nauczyliby się wyrażać swoje opinie, zaczęliby masowo odczuwać taką potrzebę, bo wiedzieliby, że to od nich zależy, czy te wiatraki powstaną, czy nie. To nie jest zła myśl.
Piotr Derlukiewicz