Zwierzę wbiegło pod koła samochodu osobowego. Ranny kierowca został odwieziony do szpitala, zwierzęciem nie miał się kto zająć. Po prawie dwóch godzinach agonii zdechło. Do zdarzenia doszło w Gronowie Górnym (gmina Elbląg) - informuje portal trojmiasto.wyborcza.pl.
W Gronowie Górnym (gmina Elbląg, powiat elbląski) na drodze powiatowej z Elbląga do Pasłęka kierowca mercedesa potrącił łosia, który wtargnął na jezdnię wprost pod koła samochodu. Była niedziela, ok. godz. 22. Ranny został zarówno kierowca, jak i zwierzę. Mężczyznę odwieziono do szpitala, łosia zostawiono na drodze. Konał w męczarniach dwie godziny, bo żadna ze służb wezwanych na miejsce nie zareagowała.
Przerzucali się odpowiedzialnością
Funkcjonariusze Komendy Miejskiej Policji w Elblągu zawiadomili Zarząd Dróg Powiatowych w Elblągu z siedzibą w Pasłęku, Powiatowy Inspektorat Weterynarii, Urząd Gminy w Elblągu, Zarząd Kryzysowy Urzędu Miejskiego w Elblągu oraz Ośrodek Okresowej Rehabilitacji Zwierząt Jelonki. Na miejsce przyjechała jedynie Ania Kamińska z ośrodka w Jelonkach. Pozostałe służby przerzucały się odpowiedzialnością, a zwierzę w tym czasie zdychało na jezdni.
- Tragedia. W tym miejscu łosie często wchodzą na drogę - mówi Ania Kamińska. - Ośrodek nie ma transportu dla tak dużych zwierząt. Próbowaliśmy postawić go na nogi. Kiedy się nie dało, próbowaliśmy ściągnąć go z jezdni, wkładając mu liny pod brzuch. Namordowaliśmy się, żeby ważące ok. 400 kg zwierzę przesunąć na pobocze. Dwie godziny walki na nic. Zwierzę umierało w cierpieniach.
Cały artykuł przeczytasz na trojmiasto.wyborcza.pl
Przerzucali się odpowiedzialnością
Funkcjonariusze Komendy Miejskiej Policji w Elblągu zawiadomili Zarząd Dróg Powiatowych w Elblągu z siedzibą w Pasłęku, Powiatowy Inspektorat Weterynarii, Urząd Gminy w Elblągu, Zarząd Kryzysowy Urzędu Miejskiego w Elblągu oraz Ośrodek Okresowej Rehabilitacji Zwierząt Jelonki. Na miejsce przyjechała jedynie Ania Kamińska z ośrodka w Jelonkach. Pozostałe służby przerzucały się odpowiedzialnością, a zwierzę w tym czasie zdychało na jezdni.
- Tragedia. W tym miejscu łosie często wchodzą na drogę - mówi Ania Kamińska. - Ośrodek nie ma transportu dla tak dużych zwierząt. Próbowaliśmy postawić go na nogi. Kiedy się nie dało, próbowaliśmy ściągnąć go z jezdni, wkładając mu liny pod brzuch. Namordowaliśmy się, żeby ważące ok. 400 kg zwierzę przesunąć na pobocze. Dwie godziny walki na nic. Zwierzę umierało w cierpieniach.
Cały artykuł przeczytasz na trojmiasto.wyborcza.pl