Powiadają, że Polska to kraj absurdu. Przeciętny obserwator, uczestniczący w naszej radosnej rzeczywistości, nie będzie w stanie zaprzeczyć temu twierdzeniu. Nie wiem, skąd się to bierze w nadwiślańskim państwie, ale sprawia to niekiedy wrażenie wyższej idei. Nie mamy za bardzo się czym popisać na arenie międzynarodowej, więc twórzmy absurdy. Metoda na wyróżnienie się z tłumu dobra jak każda inna, tylko, że nie spodziewajmy się po niej niczego więcej jak bycia bohaterem żartów i kpin. Moim osobistym, prywatnym, lokalnym teatrem absurdu jest Elbląg.
Miasto o bardzo bogatej historii, kiedyś ważny ośrodek naukowy, przemysłowy, handlowy, w końcu miasto hanzeatyckie. Miasto, które jest mi bardzo bliskie z racji spędzonych tu 99 proc. mojego życia, dziś coraz bardziej staje się dla mnie obce i niezrozumiałe. Od paru lat względnie bacznie obserwuje zmiany zachodzące w naszym mieście, a co za tym idzie pomysły i poczynania autorów tych zmian. Kiedyś byłem głupszy i wydawało mi się, że to wszystko zmierza w dobrym kierunku. Dziś nadal jestem głupi, ale jednak bogatszy o doświadczenia, obserwacje i analizę tychże.
Refleksja jest brutalna i bezwzględna. Elbląg umiera, powolną, pozornie niezauważalną śmiercią. W niemal naturalny sposób nasz żałobny kondukt zmierza w otchłań społecznego, kulturalnego, przemysłowego, ekonomicznego, intelektualnego niebytu, a na jego czele dumnie prezentują swe oblicza nasi wspaniali włodarze, panowie dobrodzieje, troskliwi ojcowie lokalnego pastwiska. I owi pionierzy politycznej i ekonomicznej myśli wydają się być święcie przekonani o tym, że te promyki słońca, padające na ich rzeźbione mądrością i szlachetnym trudem pracy twarze, prześwietlają przez już się przed nimi uchylające drzwi do dobrobytu i szczęścia. Niestety, ich zaślepienie sięgnęło punktu, w którym nie potrafią odróżnić otwierających się drzwi od opadającego wieka trumny.
Panie i panowie – Elbląg umiera. Ten szlachetny niegdyś gród zamienia się dziś w miasto spokojnej starości. Bo siła rozwoju tkwi w ludziach młodych, tych będących zaraz po szkole średniej czy studiach. A postawmy sobie pytanie: ilu tych ludzi jest? Migracja elbląskiej młodzieży do ościennych miast jest zjawiskiem zatrważającym. Tak naprawdę Elbląg tworzą teraz ludzie w wieku średnim, z miastem i jego realiami już zżyci, ludzie, którzy pracę znaleźli sobie już dawno temu.
Reszta Elbląga to ludzie starsi, będący tuż przed albo już w wieku poprodukcyjnym, czyli emeryci i renciści, a ci – z całym szacunkiem – bytu miastu nie zapewnią.
Ostatnią grupą jest młodzież ucząca się jeszcze obligatoryjnie, ale jestem absolutnie przekonany, że kwiat tej młodzieży wyjedzie edukować się na studia wyższe do innych miast, które poza tym, że oferują wykształcenie, oferują też absolwentom rynek pracy, na którym mają szanse powalczyć o godny byt.
Tymczasem z pracą w mieście Piekarczyka jest tak, że albo jej nie ma, albo jest za pieniądze śmieszne i wręcz niegodne. Do tego pracodawcy prześcigają się w różnych formach wyzysku, byle tylko nie dać pracownikowi umowy, a więc nie płacić składek, w ogóle nie mieć żadnych zobowiązań. Najchętniej przyjmuje się na staż, ale to też jest jakiś problem, więc najlepiej elbląski pracodawca czułby się, gdyby pracownik był wolontariuszem, z miłości do pracy i pracodawcy poświęcającym swój czas za nic. Owo „nic” często bywa przez pracodawców określane jakże mądrym i dumnym mianem „zdobywania doświadczenia”, do tego dorzuca się zapewnienie o tym, że ci się to przyda, a i nierzadko mglistą obietnicą zatrudnienia „jak się wykaże”. Co z tego wynika, nie muszę mówić.
Znam ludzi, którzy naprawdę kiedyś chcieli tu zostać, ale stwierdzili, że to nie ma sensu, znaleźli wykształcenie i pracę w Trójmieście, Warszawie, Wrocławiu czy w końcu w Londynie. I wątpię, aby wrócili, bo nie ma do czego, a sentymenty nie wystarczą, aby przeżyć.
Więc pracy w Elblągu nie ma, młodzieży nie ma, a przedstawiciele naszych władz uparcie twierdzą, że miasto się rozwija, że nowe inwestycje, że plany, że środki unijne, że infrastruktura itd. Szczerze? To ja z tego wszystkiego dostrzegam nowe elewacje na starych blokach, ale to akurat zasługa spółdzielni mieszkaniowych.
Godne tytułów w kategoriach „absurdy dekady” są np. Port Morski Elbląg, którego funkcjonowanie dostrzegam tylko w aspekcie miejsca parkingowego i z pewnością niemałych pieniędzy wydawanych na jego administrację. Dalej akcja pod kryptonimem „Modrzewina”, czyli droga do nikąd i próba sprzedawania gruntów wokół niej za niezrozumiale i abstrakcyjne ceny. Dalej związane z Modrzewiną pięknie brzmiące hasło „park technologiczny”, które, jak się okazuje, miało być skupieniem w jednym miejscu salonów i serwisów komputerowych. Zaiste, w swej naiwności śmiałem przypuszczać, że może mieć to coś wspólnego z poszukiwaniem nowych technologii, z jakąś pracą badawczą.
Nie można też pominąć tego, jak wiele robią nasi lokalni wizjonerzy w kwestii rozwoju i promocji elbląskiej turystyki. Bo przecież dzieje się w tej materii tyle, że ciężko nadążyć. Tymczasem jesteśmy tylko przystankiem dla turystów jadących z Malborka do Fromborka czy Gdańska. Jedyną atrakcją związaną jakoś z naszym miastem wydaje się być Kanał Elbląski, wokół którego i tak – odnoszę wrażenie – więcej robi Ostróda.
Starówka jaka jest, każdy widzi, nie jest stara, ale przynajmniej w miarę wygląda. Szkoda tylko, że jest martwa. Pubów jak na lekarstwo, za to dużo banków. Jest gdzie się spotkać ze znajomymi, jeśli chce się akurat poprosić kolegę o podżyrowanie kredytu. W sezonie letnim starówka w sobotni wieczór jest wspaniałym miejscem dla mizantropów i wszelkiej maści ludzi aspołecznych. W pozostałą część roku wcale nie jest lepiej. To, że wydaje nam się, że w pubach jest trochę ludzi, nic nie znaczy w kontekście tego, że znaczna ilość tych pubów zamyka się zanim doliczę do dziesięciu.
Jedna z najpiękniejszych tras kolejowych północnej Polski, a może i Polski w ogóle, została zamknięta z powodu nierentowności i nikt z Rady Miasta się tym specjalnie nie przejął. Nikt nie widzi w tym szansy, możliwości. Nie ma co panikować, poczekajmy, aż rozbiorą tory, całą infrastrukturę, wszystko zarośnie i wtedy, gwarantuję, obudzi się jakiś cwaniak i powie, że inni cwaniacy zmarnowali taką okazję.
Słyszałem swego czasu hasło, aby Elbląg stał się miastem studenckim. Byłem kiedyś elbląskim studentem, naprawdę ciężko tę studencką brać dostrzec gdzieś poza murami uczelni. Inicjatywa zero. Ale nie ma się co dziwić, znaczna część to ludzie przyjezdni, zaoczni, więc nie mają czasu, a kolejna spora grupa chce po prostu szybko zrobić papierek i stąd uciekać.. Studenci nie uratują tego miasta, bo uczelnie mamy takie, a nie inne, a i miasto samo w sobie nie jest w stanie ich niczym przyciągnąć. Brak perspektyw rodzi marazm.
Cóż więc nam pozostaje? Proponuję w kolejnych wyborach lokalnych udać się do urn, rytualnie zakreślić krzyżyk przy tych samych nazwiskach, i wrócić do domu ze świadomością, że znowu będzie dobrze, że nasi wizjonerzy będą dalej snuć swoją utopię, wydawać pieniądze na przyszłościowe inwestycje, a przede wszystkim dbać o ludzi młodych i perspektywicznych, tak jak to robią do tej pory. Wtedy powiedzenie, że Elbląg to wioska z tramwajami nabierze już mocy urzędowej i będziemy mogli się dopraszać o dotacje rolnicze – na rozwój wsi i gospodarstw rolnych.
I będzie dobrze, blisko 140-tysięczna wieś, czyż to nie piękny absurd?
Refleksja jest brutalna i bezwzględna. Elbląg umiera, powolną, pozornie niezauważalną śmiercią. W niemal naturalny sposób nasz żałobny kondukt zmierza w otchłań społecznego, kulturalnego, przemysłowego, ekonomicznego, intelektualnego niebytu, a na jego czele dumnie prezentują swe oblicza nasi wspaniali włodarze, panowie dobrodzieje, troskliwi ojcowie lokalnego pastwiska. I owi pionierzy politycznej i ekonomicznej myśli wydają się być święcie przekonani o tym, że te promyki słońca, padające na ich rzeźbione mądrością i szlachetnym trudem pracy twarze, prześwietlają przez już się przed nimi uchylające drzwi do dobrobytu i szczęścia. Niestety, ich zaślepienie sięgnęło punktu, w którym nie potrafią odróżnić otwierających się drzwi od opadającego wieka trumny.
Panie i panowie – Elbląg umiera. Ten szlachetny niegdyś gród zamienia się dziś w miasto spokojnej starości. Bo siła rozwoju tkwi w ludziach młodych, tych będących zaraz po szkole średniej czy studiach. A postawmy sobie pytanie: ilu tych ludzi jest? Migracja elbląskiej młodzieży do ościennych miast jest zjawiskiem zatrważającym. Tak naprawdę Elbląg tworzą teraz ludzie w wieku średnim, z miastem i jego realiami już zżyci, ludzie, którzy pracę znaleźli sobie już dawno temu.
Reszta Elbląga to ludzie starsi, będący tuż przed albo już w wieku poprodukcyjnym, czyli emeryci i renciści, a ci – z całym szacunkiem – bytu miastu nie zapewnią.
Ostatnią grupą jest młodzież ucząca się jeszcze obligatoryjnie, ale jestem absolutnie przekonany, że kwiat tej młodzieży wyjedzie edukować się na studia wyższe do innych miast, które poza tym, że oferują wykształcenie, oferują też absolwentom rynek pracy, na którym mają szanse powalczyć o godny byt.
Tymczasem z pracą w mieście Piekarczyka jest tak, że albo jej nie ma, albo jest za pieniądze śmieszne i wręcz niegodne. Do tego pracodawcy prześcigają się w różnych formach wyzysku, byle tylko nie dać pracownikowi umowy, a więc nie płacić składek, w ogóle nie mieć żadnych zobowiązań. Najchętniej przyjmuje się na staż, ale to też jest jakiś problem, więc najlepiej elbląski pracodawca czułby się, gdyby pracownik był wolontariuszem, z miłości do pracy i pracodawcy poświęcającym swój czas za nic. Owo „nic” często bywa przez pracodawców określane jakże mądrym i dumnym mianem „zdobywania doświadczenia”, do tego dorzuca się zapewnienie o tym, że ci się to przyda, a i nierzadko mglistą obietnicą zatrudnienia „jak się wykaże”. Co z tego wynika, nie muszę mówić.
Znam ludzi, którzy naprawdę kiedyś chcieli tu zostać, ale stwierdzili, że to nie ma sensu, znaleźli wykształcenie i pracę w Trójmieście, Warszawie, Wrocławiu czy w końcu w Londynie. I wątpię, aby wrócili, bo nie ma do czego, a sentymenty nie wystarczą, aby przeżyć.
Więc pracy w Elblągu nie ma, młodzieży nie ma, a przedstawiciele naszych władz uparcie twierdzą, że miasto się rozwija, że nowe inwestycje, że plany, że środki unijne, że infrastruktura itd. Szczerze? To ja z tego wszystkiego dostrzegam nowe elewacje na starych blokach, ale to akurat zasługa spółdzielni mieszkaniowych.
Godne tytułów w kategoriach „absurdy dekady” są np. Port Morski Elbląg, którego funkcjonowanie dostrzegam tylko w aspekcie miejsca parkingowego i z pewnością niemałych pieniędzy wydawanych na jego administrację. Dalej akcja pod kryptonimem „Modrzewina”, czyli droga do nikąd i próba sprzedawania gruntów wokół niej za niezrozumiale i abstrakcyjne ceny. Dalej związane z Modrzewiną pięknie brzmiące hasło „park technologiczny”, które, jak się okazuje, miało być skupieniem w jednym miejscu salonów i serwisów komputerowych. Zaiste, w swej naiwności śmiałem przypuszczać, że może mieć to coś wspólnego z poszukiwaniem nowych technologii, z jakąś pracą badawczą.
Nie można też pominąć tego, jak wiele robią nasi lokalni wizjonerzy w kwestii rozwoju i promocji elbląskiej turystyki. Bo przecież dzieje się w tej materii tyle, że ciężko nadążyć. Tymczasem jesteśmy tylko przystankiem dla turystów jadących z Malborka do Fromborka czy Gdańska. Jedyną atrakcją związaną jakoś z naszym miastem wydaje się być Kanał Elbląski, wokół którego i tak – odnoszę wrażenie – więcej robi Ostróda.
Starówka jaka jest, każdy widzi, nie jest stara, ale przynajmniej w miarę wygląda. Szkoda tylko, że jest martwa. Pubów jak na lekarstwo, za to dużo banków. Jest gdzie się spotkać ze znajomymi, jeśli chce się akurat poprosić kolegę o podżyrowanie kredytu. W sezonie letnim starówka w sobotni wieczór jest wspaniałym miejscem dla mizantropów i wszelkiej maści ludzi aspołecznych. W pozostałą część roku wcale nie jest lepiej. To, że wydaje nam się, że w pubach jest trochę ludzi, nic nie znaczy w kontekście tego, że znaczna ilość tych pubów zamyka się zanim doliczę do dziesięciu.
Jedna z najpiękniejszych tras kolejowych północnej Polski, a może i Polski w ogóle, została zamknięta z powodu nierentowności i nikt z Rady Miasta się tym specjalnie nie przejął. Nikt nie widzi w tym szansy, możliwości. Nie ma co panikować, poczekajmy, aż rozbiorą tory, całą infrastrukturę, wszystko zarośnie i wtedy, gwarantuję, obudzi się jakiś cwaniak i powie, że inni cwaniacy zmarnowali taką okazję.
Słyszałem swego czasu hasło, aby Elbląg stał się miastem studenckim. Byłem kiedyś elbląskim studentem, naprawdę ciężko tę studencką brać dostrzec gdzieś poza murami uczelni. Inicjatywa zero. Ale nie ma się co dziwić, znaczna część to ludzie przyjezdni, zaoczni, więc nie mają czasu, a kolejna spora grupa chce po prostu szybko zrobić papierek i stąd uciekać.. Studenci nie uratują tego miasta, bo uczelnie mamy takie, a nie inne, a i miasto samo w sobie nie jest w stanie ich niczym przyciągnąć. Brak perspektyw rodzi marazm.
Cóż więc nam pozostaje? Proponuję w kolejnych wyborach lokalnych udać się do urn, rytualnie zakreślić krzyżyk przy tych samych nazwiskach, i wrócić do domu ze świadomością, że znowu będzie dobrze, że nasi wizjonerzy będą dalej snuć swoją utopię, wydawać pieniądze na przyszłościowe inwestycje, a przede wszystkim dbać o ludzi młodych i perspektywicznych, tak jak to robią do tej pory. Wtedy powiedzenie, że Elbląg to wioska z tramwajami nabierze już mocy urzędowej i będziemy mogli się dopraszać o dotacje rolnicze – na rozwój wsi i gospodarstw rolnych.
I będzie dobrze, blisko 140-tysięczna wieś, czyż to nie piękny absurd?